Operatora dźwigu, który runął na budowie dworca PKP, aresztowano, mimo że prokuratura nie ma pewnych dowodów jego winy. Pojawiają się za to nowe hipotezy przyczyn wypadku - pisze "Gazeta Wyborcza".
Od operatora pobrano krew, by ustalić, czy w momencie wypadku był pijany. Badanie wykonano w poznańskim Zakładzie Medycyny Sądowej. Wnioskując o areszt, prokuratura znała wyniki tej analizy, ale nie chce ich ujawnić. Tymczasem, jak ustaliła "Gazeta Wyborcza", nie są one jednoznaczne, a biegły nie wykluczył, że mężczyzna rzeczywiście mógł wypić alkohol już po wypadku. Również brygadzista nadzorujący ten odcinek robót, mówił inspektorom nadzoru budowlanego, że operator w momencie przyjścia do pracy był trzeźwy. Prokuratura chce zlecić kolejne badania krwi.
Wciąż nie wiadomo, dlaczego dźwig się przewrócił. Prokuratura uznała, że zawinił operator. Jednak specjaliści z Urzędu Dozoru Technicznego, który nadzoruje pracę dźwigów, takiej pewności nie mają. Według nich mógł to być błąd człowieka, awaria maszyny, a nie można wykluczyć, że wpływ miały także czynniki zewnętrzne - pobrali próbki ziemi z placu budowy, by zweryfikować jeszcze jedną hipotezę - że do przewrócenia się dźwigu przyczyniła się grząska gleba. W sterowaniu dźwigiem operatora wspomaga komputer, który wylicza, jak dopasować długość ramienia i kąt nachylenia do podnoszonego ciężaru. Dźwig jest zabezpieczony przed przeciążeniem. Ze wstępnych ustaleń wynika, że w momencie wypadku blokada działała.
Więcej