W wyniku modernizacji linii E-65 łączącej Warszawę z Trójmiastem, PKP Intercity zdeklasowała wszystkie pociągi EIC na TLK, rekompensując w ten sposób podróżnym wydłużenie czasu jazdy tańszymi biletami. Wyjątkiem od tej reguły jest, już drugi rok z rzędu, EIC „Jantar” z Warszawy na Hel.
Przedstawiciele władz PKP IC niejednokrotnie twierdzili w mediach, iż z racji tego, że jest to „flagowy”, „sztandarowy” produkt tej spółki, to pozostanie pociągiem wyższej kategorii – także naturalnie cenowej. Szkoda tylko, że w parze z wysoką ceną nie idzie w parze wysoka jakość. Nie chodzi tu o standard wagonów czy „kącik dziecięcy” – pod tym względem jest wszystko w porządku. Problemem jest rozkład jazdy.
Obieg „Jantara” zakłada obsługę przez ten sam skład relacji zarówno do Helu, jak z powrotem. Przejazd w jedną stronę wynosi 8 godzin. Na Pomorzu skład w obie strony ma do przejechania niezwykle problematyczne „wąskie gardło”, liczące obecnie… prawie 100 km.
Prace inwestycyjne na terenie aglomeracji trójmiejskiej sprawiają, że prawie na całym odcinku pomiędzy Pruszczem Gd. i Gdynią Chylonią jeden tor wyłączony jest z użytkowania. Z kolei jednotorowa linia Reda – Hel jest w sezonie wakacyjnym jednym z najbardziej obciążonych odcinków kolejowych w Polsce. W obu przypadkach, opóźnienie 5-10 min, niemal natychmiast powoduje „efekt domina”: jeden opóźniony pociąg od razu opóźnia kolejne.
„Jantar” wytrasowany został tak, że do Helu przyjeżdża o godz. 13.38, a w powrotną drogę rusza o godz. 14.35. „Efekt domina” już wielokrotnie spowodował, że „Jantar” jedzie opóźniony, w obie strony, nawet o kilkadziesiąt minut. Istotny wpływ na to – i to już jest wina PKP IC – miewają na to opóźnienia wtórne.
Pierwszy przykład z brzegu: sobota, 3 sierpnia. Do Tczewa „Jantar” przyjechał opóźniony 23 minuty. W Gdyni Gł. opóźnienie wynosiło już 32 min, do Helu pociąg przyjechał spóźniony 54 min. W drogę powrotną ruszył z Helu 43 min po czasie. Do Gdyni przyjechał spóźniony 47 min, do Tczewa 51, do Warszawy Centralnej – 74 min.
To nie pierwsza tego typu sytuacja w te wakacje… Wniosek? Dość prosty. W sytuacji, w której liczba pasażerów PKP IC spada na łeb, na szyję, a konkurencja drogowa łączy największe miasta już prawie za darmo, trasowanie kosztownego dla podróżnych pociągu, który notorycznie się spóźnia, jest wizerunkowym strzałem w stopę. Dziwne, że konstruktorzy rozkładu nie zorientowali się, że godzinny postój na Helu może wystarczyć do nadrobienia opóźnień, które pojawia się przez „wąskie gardło”. Może zatem skoro ten produkt istotnie jest tak „flagowy”, to nie trzeba było na nim oszczędzać i przeznaczyć do jego obsługi dwa, a nie jeden skład?