Od połowy grudnia 2013 r. nowym dyrektorem warszawskiego Zarządu Transportu Miejskiego jest Wiesław Witek, który wcześniej zajmował się koordynacją miejskich remontów. W rozmowie z „Transportem Publicznym” wymienia swoje priorytety. – Wielką uwagę muszę zwrócić na kwestie inwestycyjne. Tam, gdzie tylko się da, jestem za rozwijaniem buspasów i innych rozwiązań ułatwiających ruch pojazdów komunikacji miejskiej – mówi Wiesław Witek.
Witold Urbanowicz, „Transport Publiczny”: Będąc dyrektorem Biura Koordynacji Inwestycji i Remontów w Pasie Drogowym, miał pan styczność z Zarządem Transportu Miejskiego z nieco innej pozycji i perspektywy. Jaka jest pana ocena organizatora komunikacji?
Wiesław Witek, dyrektor ZTM Warszawa: To jest wielkie szczęście, że mogłem pooglądać ZTM z tej drugiej strony. Przyglądałem się całej skomplikowanej logistyce działań ZTM. I muszę przyznać, że te wypracowane przez kolegów mechanizmy są na tyle sprawnie działające, że nie muszę teraz tego obecnie weryfikować. Współpraca z ZTM była łatwa, gdyż mieliśmy zbieżne interesy. Jeżeli decydowaliśmy się na jakiekolwiek utrudnienia dla mieszkańców, w związku z rozpoczęciem jakiegoś procesu remontowego czy inwestycyjnego, to zależało nam na tym, żeby skutki były dla nich jak najmniej odczuwalne. Najbardziej spektakularnym działaniem ZTM-u w tamtym okresie była organizacja przewozów na ciągu wschód-zachód w czasie, gdy remontowaliśmy torowisko tramwajowe na Trasie W-Z. Zadanie inwestycyjne było ogromne, obejmowało most Śląsko-Dąbrowski, wiadukt Pancera, ścianę zaporową na stacji metra Ratusz Arsenał oraz ogromną liczbę skrzyżowań. Kluczowym momentem była decyzja o odwróceniu biegu autobusów na łącznicach mostu Śląsko-Dąbrowskiego i jazda na wahadło pod prąd po samym moście. To była misterna robota. Wdrożona wtedy organizacja zasługuje na najwyższą ocenę. Będę robił wszystko, żeby ten poziom organizacji i planowania utrzymać, tym bardziej, że przed nami jeszcze niejedno takie przedsięwzięcie.
Czyli mamy się spodziewać raczej ewolucji niż rewolucji?
Na pewno ewolucji. ZTM jest organizacją, która kształtowała się i utrwalała w tym układzie operacyjnym przez 6-7 lat, pod jedną ręką Leszka Ruty. Na pewno były błędy, ale nie popełnia ich ten, kto nie robi nic. A skoro coś działało przez tyle lat tak dobrze, to nie powinno być mowy o tym, żeby to budować teraz „od zera”.
Jakie pomysły ma pan na ZTM?
Na pewno skorzystam z tego, co robiłem w Biurze Koordynacji Inwestycji i Remontów w Pasie Drogowym – mam na myśli przede wszystkim wewnętrzną reorganizację pewnych działań, sformalizowanie pewnych kwestii. ZTM jest podzielony na różne, precyzyjnie określone piony, ale zależności pomiędzy nimi są tak ogromne, że trudno sobie wyobrazić, abyśmy nie podejmowali decyzji w formie prezydium, składającego się z dyrektora ZTM-u i szefów pionów.
Na pewno wielką uwagę muszę zwrócić na kwestie inwestycyjne. Myślę, że nie będzie nietaktem, jeśli będę się włączał także w inwestycje przewoźników – np. Tramwajów Warszawskich, z którymi mam bardzo dobry kontakt. Jeśli będę mógł pomóc – na pewno pomogę. Już czas najwyższy, żeby się udało wykonać ten brakujący fragment torów na Powstańców Śląskich, nie wspominając o tramwaju na Tarchomin, gdzie wzięliśmy na siebie ciężar przygotowania tej dużej inwestycji. Tematu budowy metra nie ma nawet co poruszać, bo z uwagi na obszerność zajęłoby to nam przynajmniej pół dnia, ale oczywiście też mam pomysły, jak poprawić obecną sytuację formalno-prawną i egzekwować nieco więcej od wykonawcy. Jesteśmy przecież inwestorem tego przedsięwzięcia, a Metro Warszawskie na mocy umowy inwestorem zastępczym. Nie ma czasu na „psucie”, ale kilka kwestii trzeba uregulować – metro jest w końcu czymś, na co wszyscy czekamy.
Jedną z podstawowych spraw jest kontynuacja tego, co już zostało w ZTM-ie wprowadzone, czyli np. komunikacja ze społeczeństwem. Nigdy się z tego nie wycofam bo to ma głęboki sens. Zwłaszcza w tak trudnych tematach jak np. zmiany tras linii komunikacyjnych.
To tylko fragment wywiadu. Więcej na stronie Transport-publiczny.pl