Czasami można odnieść wrażenie, że gdyby nie dostęp do środków z Unii Europejskiej w Polsce nic by się nie budowało. Takie spojrzenie na rzeczywistość nie jest do końca zasadne, ale pokazuje, że największe projekty infrastrukturalne powstają właśnie w ten sposób. Dlaczego w realizację najważniejszych dla kraju inwestycji nie są zaangażowane prywatne przedsiębiorstwa i duże inwestycje finansowe? Co się stanie, gdy zabraknie dofinansowania z UE? O przezwyciężaniu historycznego zapóźnienia i sposobach finansowania dużych inwestycji infrastrukturalnych rozmawiamy z Przemysławem Schmidtem, członkiem rady nadzorczej Polskich Inwestycji Rozwojowych, bankierem inwestycyjnym i radcą prawnym z wieloletnim doświadczeniem zawodowym.
Łukasz Malinowski: Jak możemy ocenić obecny stan polskiej infrastruktury? Widzimy pozytywne efekty pierwszej unijnej perspektywy finansowej, ale czy zaczęliśmy doganiać Europę Zachodnią?
Przemysław Schmidt: Na pewno jest lepiej niż było, ale nasze zapóźnienia cywilizacyjne są na tyle duże, że będziemy potrzebowali jeszcze sporo czasu, by się z krajami najbardziej rozwiniętymi zrównać. Byliśmy częścią świata zapóźnionego, a jako państwo nigdy nie mieliśmy szansy cywilizacyjnej, by infrastrukturę budować. Owszem podjęto ogromny wysiłek w okresie międzywojennym – powstał port w Gdyni, magistrala węglowa czy Centralny Okręg Przemysłowy. Działania te przerwał jednak wybuch II wojny światowej. Realny socjalizm wprawdzie budował, ale niestety nie zawsze mądrze. W tym czasie państwa rozwinięte budowały rozsądniej, więcej i szybciej. Przez to mamy wiele do nadrobienia.
Gdybyśmy uwierzyli w słowa polityków, to szansą na przełamanie zapóźnienia było wejście do Unii Europejskiej, a przede wszystkim płynące z niej środki. Czy rozsądne jest nadrabianie historycznych zaległości w oparciu o programy Unii Europejskiej (UE)?
Jest to bardzo ważny czynnik wpływający na rozwój i poprawę sytuacji gospodarczej państwa. Nie jest jednak wystarczające. Pieniądze unijne pojawiły się w Polsce i choć w rzeczywistości takie nie są, to wielu postrzega je jako darmowe. Póki co nie jesteśmy płatnikiem netto, tylko beneficjentem – dzieje się to jednak kosztem podatnika francuskiego czy niemieckiego i nie będzie trwać wiecznie. To, że otrzymujemy środki z UE, nie znaczy, że nie powinniśmy się uczyć finansowania infrastruktury w taki sposób, w jaki to się dzieje w państwach rozwiniętych. Dostępność i stosunkowa łatwość w wykorzystaniu środków z UE trochę nas rozleniwiła – nie szukamy innych rozwiązań.
Czyli nauczyliśmy się wykorzystywać środki, ale nie inwestować?
Prosty przykład: spalił się most Łazienkowski. Co w takiej sytuacji zrobiły władze Warszawy? Wyciągnęły rękę do rządu. Czy komuś przyszło w ogóle do głowy, że można o tym porozmawiać z bankami czy Polskimi Inwestycjami Rozwojowymi (PIR)? Zapytać inne podmioty o to, jak można by sfinansować konieczną i niespodziewaną przebudowę? Dlaczego nie sfinansować ze środków komercyjnych budowy innych mostów?
Odpowiedź brzmi więc – nie, nie nauczyliśmy się inwestować. Wynika to nie tyle z braku woli, ale przede wszystkim umiejętności finansowania infrastruktury innego niż wyciąganie ręki po pieniądze rządowe czy unijne.
To tylko fragment rozmowy. Cały wywiad ukazał się w numerze 6/2015 miesięcznika "Rynek Kolejowy". Zapraszamy do Empików!