Małgorzata Kuczewska-Łaska, Prezes Zarządu spółki Przewozy Regionalne, powiedziała, że wstydzi się taboru, jaki podstawi przewoźnik na Euro 2012. Trudno nie zgodzić się, że pociągi największego przewoźnika są o bardzo różnym standardzie. Jednak z punktu widzenia pasażera, który regularnie podróżuje składami tego przewoźnika, większym wstydem dla władz przewoźnika powinny być przynajmniej niektóre rozwiązania względem pasażerów, regularnie korzystających z usług przewoźnika.
Obolałe plecy i owiana twarz…
Z punktu widzenia zwykłego pasażera niezrozumiała jest polityka taborowa przewoźnika. Choćby to, co jakiś czas temu spotkało członków rodziny piszącego te słowa, którzy postanowili przebyć trasę z Wrocławia do Chełma pociągiem IR „Bolko”. Większą część podróży (do Lublina, bo wtedy pociąg ten kursował w tej relacji) przebyli starym składem z plastykowymi siedzeniami i z nieszczelnymi oknami. Jaki jest komfort jazdy taką jednostką to chyba każdy wie. Najbardziej zdziwiło ich to, że we Wrocławiu na krótkie trasy regionalne podstawione były lepsze składy PR. Wtedy przypomnieli sobie, że kiedyś pospieszny „Bolko” był chyba najgorszym składem dalekobieżnym, który przybywał do stolicy Dolnego Śląska. Widać tradycja zobowiązuje – podsumowali gorzko. Doznania po przejażdżce starym składem IR spowodowały, że mimo dużo niższej ceny pociągi kategorii IR (dzięki promocji „Ty i Raz, Dwa, Trzy” i przejazdu całej trasy jednym przewoźnikiem), był to ostatni przejazd pociągiem tej kategorii… Także wiele innych osób po przejeździe starym ezetem takiej trasy (nawet nie w tak skrajnych warunkach jak opisane wyżej) deklaruje, że nie zamierza już korzystać z tego pociągu.
W tym miejscu należy jednak zatrzymać się przy pociągach interREGIO. Z punktu widzenia pasażera jest dobrze, że pociągi tej kategorii dojeżdżają również do stacji, z których obsługi zrezygnował (lub ograniczył liczbę pociągów tam kursujących) narodowy przewoźnik. Dzięki nim wiele osób wróciło na kolej, choćby z powodu możliwości podróży bez przesiadek. Wydaje się jednak, że przynajmniej na najdłuższe trasy najniższym oferowanym standardem powinien być skład z miękkimi siedzeniami i na tyle szczelnymi oknami, aby w zimie nie narażać głowy na przewianie. Chyba niewiele? Znając realia w jakich funkcjonuje przewoźnik na inne udogodnienia (np. działający termostat) już chyba nie ma co wymagać... Dlatego dziwi, że odpowiedzialna za interREGIO Centrala nie jest w stanie dopilnować, aby na kilkanaście pociągów tej kategorii (za Vademecum pasażera IR), obsługiwanych przez niezmodernizowane EN57, podstawiane były składy choćby w minimalnym standardzie. Wtedy wstyd w stosunku do pasażerów powinien być mniejszy…
Głupi przepis wypiera mądrzejszy?
Dla przewoźnika (zresztą nie tylko PR) powodem do dumy nie powinien być także obowiązek legalizacji biletów abonamentowych czy karnetów w kasach biletowych. Kredytując de facto działalność przewoźnika można by liczyć, że nie będzie on utrudniał korzystania z przygotowanych przez siebie ofert. Zamiast wprowadzić legalizację przez samego podróżnego (poprzez wpis daty), ew. znieść opłaty za legalizację u drużyn konduktorskich, przewoźnik woli nałożyć obowiązek legalizacji REGIOpiątki czy REGIOkarnetu w kasie biletowej, i to w dodatku tylko w dniu wyjazdu. A do niedawna nie było problemów choć z legalizacją na kilka dni do przodu. Jak to utrudnia życie pasażerom, którzy muszą wcześniej przybyć na dworzec, odczekać swoje w kolejce (próby załatwienia poza kolejności wywołują wręcz agresje ze strony czekających na zakup biletu), nierzadko denerwować się, gdy zbliża się czas odjazdu pociągu. Czy naprawdę nie można inaczej?
Być (prawie) jak PKP Intercity…
Kolejną bulwersującą decyzją przewoźnika jest podniesienie opłaty za wypisanie biletu do 8 zł. Takie postanowienie w dobie braku opłat u przewoźników samochodowych czy nawet niektórych przewoźników kolejowych (np. Koleje Dolnośląskie) jest przejawem polityki wręcz odstraszania od pociągów przewoźnika. Można zrozumieć, że Przewozy Regionalne chcą ograniczyć liczbę osób kupujących bilety u obsługi. Jednak należy zauważyć, że opłata jest niewspółmiernie wysoka – przecież można za nią kupić prawie trzy bilety w taryfie normalnej na przejazd na najkrótszym odcinku. Ponadto podwyżka wprowadzana jest w momencie, kiedy konduktorzy są wyposażeni w terminale mobilne, co przecież ułatwia wypisywanie biletów. W dodatku coraz więcej składów wyposażonych jest w monitoring, co też poprawia komfort pracy drużynom konduktorskim przy zapewnieniu bezpieczeństwa pasażerom. I co bardziej bulwersujące – na torach można spotkać składy użytkowane przez przewoźnika wyposażone w biletomaty, które od lat są wyłączone. Choć tam powinna być możliwość zakupu biletu bez dodatkowych opłat. Jednak z ich uruchomieniem jakoś służby przewoźnika nie mogą sobie poradzić…
To tylko kilka powodów, które w ocenie piszącego te słowa nie dają powodów do dumy przewoźnikowi. Spotkałem się z nimi w ciągu tylko jednego długiego weekendu. Jest ich więcej? A może jednak nie?