– To nie jest w ogóle transport publiczny. To transport dla jednego procenta bogaczy – grzmi Sean Smith, członek władz związku zawodowego pracowników lotniska Pearson International w Toronto. Nie tylko on uważa, że sztandarowa inwestycja transportowa w największym mieście Kanady mija się z celem.
– To coś dla nas będzie kompletnie nieprzydatne – mówi w rozmowie z Toronto Star Smith, który reprezentuje ok. 5 tys. z 40 tys. pracowników lotniska. – Wystarczy pojechać do jakiegokolwiek innego miasta, by się przekonać, że tam szybka kolej jest transportem publicznym, a nie wartą pół miliarda dolarów zabawką dla bankierów – twierdzi.
Awantura, która właśnie przetacza się przez kanadyjskie media wybuchła, gdy kilka dni temu Metrolinx, czyli agencja odpowiedzialna za transport w aglomeracji w Toronto ujawniła, że bilet na szybki pociąg Union Pearson Express, który od przyszłego roku ma kursować między lotniskiem a centrum miasta, będzie kosztował między 20 a 30 dolarów (dolar kanadyjski jest wart nieco mniej od amerykańskiego).
To, że na kolejkę nie będzie stać podróżnych, to tylko część problemu. Na szybki pociąg nie będzie też stać pracowników lotniska. A przecież – co wytyka się w prawie każdym komentarzu – pieniądze na wybudowanie kolei pochodzą z budżetu regionalnego. Koszt budowy oszacowano na 456 mln dol. Został przekroczony, choć na razie Metrolinx nie informuje jak bardzo. W założeniach z Union Pearson Express ma korzystać 5 tys. pasażerów dziennie.
Czytaj więcej na portalu Transport-Publiczny.pl