W najbliższy poniedziałek pierwszy z 20 składów Pendolino przyjedzie do Polski (na razie na kilkudniowe testy). Rosnące zainteresowanie mediów (a w ślad za nimi – opinii publicznej) zakupem przez PKP IC pociągów Pendolino w dużej mierze przypomina obserwowaną przed rokiem ekscytację związaną z pozyskaniem przez LOT samolotów typu Boeing 787 – Dreamliner. Ze wszystkimi dobrymi i złymi tego konsekwencjami.
W obu przypadkach jest (powinna być?) to radykalna zmiana wizerunkowa przewoźników: zarówno Dreamlinery, jak i Pendolino stanowią bowiem flotę/tabor niewspółmierny do dotychczasowego wyposażenia LOT i PKP IC. Dlatego też spodziewać się można, że gdy Pendolino przyjedzie do Polski, to każde przejechane przez niego 100 m będzie pokazywane na żywo przez wszystkie stacje informacyjne – tak samo jak wówczas, gdy Dreamliner po raz pierwszy lądował na Okęciu, a potem holowano go do hangaru.
A gdy Pendolino zaczną już kursować w ruchu regularnym – w mediach rozpocznie się punktowanie najdrobniejszych błędów. Każda awaria drzwi, klimatyzacji czy wyświetlaczy będzie natychmiast piętnowana w mediach, z powracającymi jak bumerang pytaniami „po co?”, „czy nie za drogo”… Nie wspominając już o tym, co się będzie działo, gdy z Pendolino będą tak samo duże kłopoty jak z Dreamlinerami.
Wizerunek PKP IC jest poważnie nadwątlony. Wysiłek włożony w poprawę postrzegania PKP IC w połowie poprzedniej dekady, za prezesury Jacka Prześlugi, został zmarnowany fatalną w skutkach decyzją o przeniesieniu (w 2008 r.) segmentu ówczesnych pociągów pospiesznych z Przewozów Regionalnych do PKP IC. Efekt? Dziesiątki uruchamianych obecnie pociągów PKP IC nie wykraczają obecnie ponad standard pociągów „kolonijnych”. Uwaga ta dotyczy co prawda przede wszystkim TLK, a nie pociągów „kwalifikowanych”, ale przecież na wizerunek przewozów spółki składają się i połączenia Warszawa – Kraków, i Piła – Przemyśl. Tym bardziej, że standard autobusów dalekobieżnych coraz rzadziej przypomina jeżdżące po polskiej prowincji klimatyczne 20-letnie Autosany, a ceny biletów w autobusowych przewozach dalekobieżnych są w wielu wypadkach dalece konkurencyjne względem kolei.
Dlatego też Pendolino mają szansę poprawić ten ogólnie nie najlepszy w oczach klientów wizerunek PKP IC. Pasażerowie będą w stanie zapłacić trochę (podkreślam: TROCHĘ) więcej za szybszy czas przejazdu i wyższy komfort. Poza tym wprowadzanie Pendolino na trasy międzyaglomeracyjne będzie skutkować sukcesywnym przekazywaniem taboru konwencjonalnego, obsługującego, do tej pory pociągi kwalifikowane, do połączeń międzyregionalnych – Pendolino powinny zatem wpływać pośrednio także na poprawę standardu TLK. Jednak aby Pendolino nie miały aż tak złej prasy jak Dreamlinery, na projekt ten należy chuchać i dmuchać, żeby zarzutów o bezzasadność inwestycji było jak najmniej.
Pierwsze Pendolino w porze porannego szczytu powinny dojeżdżać do Warszawy Centralnej ok. godz. 7.30, a nie 8.15 czy 8.55. Pociąg w relacji np. Gdynia – Katowice powinien na stacjach Warszawa Wschodnia i Centralna stać w sumie 10 minut (a nie 20-30), a ekipa sprzątająca powinna myć toalety i opróżniać śmietniczki podczas przejazdu pomiędzy tymi stacjami. Jeśli uzasadnione byłoby zatrzymywanie Pendolino w Ciechanowie czy Tczewie, to tylko po dokonaniu badań marketingowych, które wykażą popyt. A pociągi do Słupska i Kościerzyny nie powinny odjeżdżać 5 minut przed przyjazdem Pendolino do Gdyni.
I tak dalej… To są detale, ale niezwykle ważne dla powodzenia całego „projektu Pendolino”. Bez dbałości o tego rodzaju detale na sukces wizerunkowy nie ma co liczyć.