„Rząd łupi kierowców” - to jak mantra powtarzane hasło, które ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. A już na pewno nikt w Polsce nie zabiera kierowcom pieniędzy, żeby dać je kolejarzom.
Redaktor “Gazety Wyborczej” Andrzej Kublik odpalił rakiety w kierunku dr. Jakuba Majewskiego, który w tejże gazecie
udzielił bardzo ciekawego wywiadu Edycie Bryle. Już tytuł “
Karać za jazdę autem, by dać fory kolei? Kierowcy to już skarbonka budżetu” nie pozostawia wątpliwości, jaki będzie temat. Kolejne salwy niemiłosiernie jednak pudłują.
Redaktor Kublik pisząc, że “ponad połowę ceny detalicznej paliwa stanowią w Polsce podatki i opłaty” zapomina, że ponosi je również kolej. Przewoźnicy kolejowi tak jak kierowcy płacą zarówno VAT, jak i akcyzę na paliwa i energię trakcyjną, muszą też wykupić ubezpieczenie OC. Oprócz tego wszystkiego płacą jednak jeszcze jedne z najwyższych w Europie
stawek za dostęp do infrastruktury. Jest nimi objęta cała sieć kolejowa, podczas gdy system Viatoll obejmuje tylko ułamek sieci drogowej.
Największym nieporozumieniem jest jednak włączenie w rozważania opłaty emisyjnej. 85 proc. opłaty trafia do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, który zapowiada przekazanie tych pieniędzy na drogi samorządowe. Pozostałe 15 proc. zasili Fundusz Niskoemisyjnego Transportu, z którego finansowane będą m. in. zakupy aut i autobusów elektrycznych.
Ale już nie pojazdów kolejowych i tramwajowych, choć też są elektryczne.
Podobnie jest z argumentem o chodnikach budowanych przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad (przy autostradach?). W rzeczywistości to przewoźnicy kolejowi – np. Koleje Mazowieckie –
budują parkingi przy stacjach, czyli infrastrukturę stricte drogową. Natomiast zarządca infrastruktury – PKP PLK – w ramach modernizacji linii kolejowych postawił dziesiątki wartych miliony wiaduktów samochodowych, w całości finansuje też modernizację przejazdów. W ten sposób z kolejowych programów pomocowych “udało się” przenieść setki milionów złotych na budowę infrastruktury drogowej.
Warto zrozumieć jedno. Społeczne i gospodarcze
koszty samych tylko wypadków drogowych wyniosły w 2015 r. aż 50 mld zł, plus 9 mld zł strat wynikających ze szkód materialnych. A wypadki samochodowe to tylko część kosztów zewnętrznych, do których należą też zanieczyszczenie powietrza i hałas, przekładające się choćby na wydatki służby zdrowia. Transport kolejowy jest bezpieczniejszy (a co za tym idzie – tańszy) o rząd wielkości. Intensywny transport drogowy to też większe korki. W 2015 r. straty z tego powodu w siedmiu największych miastach
sięgnęły 3,8 mld zł.
Co jednak szczególnie istotne, przeciwstawianie krajowych wydatków na infrastrukturę drogową wydatkom na utrzymanie torów, oznacza głębokie niezrozumienie podstawowego faktu – państwowa spółka PKP PLK odpowiada za prawie całą infrastrukturę kolejową, a Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad odpowiada jedynie za drogi krajowe (długości obu sieci to po ok. 19 tys. km). Drogi wojewódzkie, powiatowe i gminne są
utrzymywane przez samorządy. Nawet istnienie Funduszu Kolejowego czy organizowanie przez województwa pociągów regionalnych nie zmienia oczywistego faktu: kolej (poprzez podatki oraz stawki za dostęp) w dużo większym stopniu niż transport drogowy finansuje sama siebie. I to przy – warto to podkreślać – kilkukrotnie mniejszych jednostkowych kosztach zewnętrznych, ponoszonych przez całe społeczeństwo.