Propozycja zmiany nazw przystanków kolejowych, wysunięta przez ZTM Warszawa, nie powinna zostać wcielona w życie. Widzę inny, prostszy i tańszy sposób na zwiększenie stopnia integracji kolei z komunikacją miejską – pisze Paweł Rydzyński.
Nie można odmówić – przynajmniej częściowo – racji inicjatorom tego pomysłu. Istotnie, nazwa „Warszawa Śródmieście” jest niemożliwa do wymówienia przez obcokrajowców, a przez to jest też trudna do zapamiętania – a przecież rola tego przystanku wzrasta, choćby z racji funkcjonowania pociągów „lotniskowych”. Ale przecież, analogicznie, chyba nikt nie wpadnie na pomysł, by zmieniać nazwę jednej z najważniejszych warszawskich ulic, Świętokrzyskiej, na łatwiej zapadającą w pamięć przybyszom zza rubieży. „Marszałkowska” czy „Żwirki i Wigury” też są tyleż ważne, co trudne do wymówienia.
Natomiast argument by zmienić np. nazwę przystanku „Ochota” na „Plac Zawiszy” jest całkowicie bezzasadny. Tego rodzaju nazwa wrosła w historię i specyfikę Warszawy nie mniej niż pobliskie ulice i place. Nie ma co popadać w patos, ale jest to pewnego rodzaju dziedzictwo.
W wielu przypadkach istnieją możliwości zmiany nazewnictwa tak, by odpowiadały racjom wielu stron. Koronnym tego dowodem jest choćby stacja metra „Ratusz Arsenał”, gdzie drugi człon dodano dla upamiętnienia legendarnej akcji harcerzy Szarych Szeregów w 1943 r. (swoją drogą – czy to źle, że stacja „Ratusz Arsenał” znajduje się przy Placu Bankowym, a mimo to nazywa się inaczej?). Nie jest to zresztą tylko „problem” warszawski – wystarczy wspomnieć choćby nazwy przystanków SKM Trójmiasto, takie jak Gdańsk Przymorze-Uniwersytet i Gdańsk Żabianka-AWFiS.
Można oczywiście w przypadku spornych przystanków spróbować pójść tą właśnie drogą i wypracować rozwiązanie kompromisowe, choć obawiam się, że nazwy w rodzaju „Warszawa Centralna-Śródmieście” czy nawet „Warszawa Ochota-Plac Zawiszy” mogą być językowymi potworkami. Jest moim zdaniem prostszy i tańszy sposób na „przybliżenie” kolei do komunikacji miejskiej.
Tym sposobem jest rozwój systemu informacji pasażerskiej. Choćby w kompleksie stacji Warszawa Centralna/Śródmieście (dodając do tego także sąsiadujące z nimi przystanki komunikacji miejskiej) system podziemnych kazamatów jest dość skomplikowany i pozostanie takowym niezależnie od faktu, czy i w jaki sposób zmienione zostaną nazwy. Warto zatem przede wszystkim zastanowić się nad montażem systemu tablic informacyjnych (wielojęzycznych) i strzałek ułatwiających przemieszczanie się pomiędzy poszczególnymi częściami tego kompleksu.
Nadgorliwość w zmianach nazw elementów przestrzeni publicznej jest zła, a począwszy od 1989 r. było to w Warszawie widać wielokrotnie. Nie ma co oczywiście dyskutować nad zasadnością przemianowania „Alei Rewolucji Październikowej” na „Aleję Prymasa Tysiąclecia” czy „Nowotki” na „Andersa”, ale czemu na ul. „Księdza Jerzego Popiełuszki” przemianowano akurat „Stołeczną”, a zupełnie niepolityczne „Rondo Babka” stało się „Rondem Zgrupowania AK Radosław” – tego zrozumieć nie umiem. Zmiana nazw przystanków kolejowych także będą niepotrzebną nadgorliwością.