- Wyrzucili nas drzwiami, ale już stoimy w oknie. Jak to się nie uda, jest jeszcze komin. To się w końcu stanie – powiedział o wejściu na polski rynek szef Leo Expressu Leoš Novotný na koniec pierwszego dnia Europejskiego Forum Taborowego.
Pierwszy dzień dwudniowej konferencji Europejskie Forum Towarowe, którą w hotelu Golden Tulip w Warszawie zorganizował TOR Konferencje, zakończył się dziś wystąpieniem właściciela i szefa Leo Expressu, Leoša Novotnego. Jego prezentacja wzbudziła spore zainteresowanie. Sam Novotný chciał przede wszystkim przekazać, że jego przewoźnik – jeden z dwóch prywatnych operatorów, konkurujacych na linii Praga – Ostrawa z Kolejami Czeskimi – jest „tchnieniem nowoczesnego myślenia” na lekko skostniałym rynku kolejowym.
Novotný powiedział, że już w połowie 2013 roku, pół roku po uruchomieniu przewozów, operator zaczął przynosić profity. Ubiegły rok zakończył na lekkim minusie, ale już bieżący rok ma przynieść zyski. Model działalności określił jako „super-low-cost” (określenie low-cost na szeroką skalę zaczęto stosować do określenia filozofii przewoźnika lotniczego EasyJet – przyp. RK). - W porówaniu z tradycyjnym przewoźnikiem kolejowym nasze koszty są niższe o 50 procent. Wszyscy mówili mi, że to niemożliwe, ale pokazaliśmy, że da się – zapewnił.
Jak to przewoźnić taniej?
Jako przykład swojej filozofii szef Leo Expressu podaje tabor. Novotný podkreślił, że eksperci rynku sprzeciwiali się wykorzystaniu pojazdów Stadler Flirt, przeznaczonych do przewozów regionalnych, w przewozach dalekobieżnych – Ale jeżeli masz maszynę, która może przejechać 1000 km dziennie, to dla niej jest nieistotne, czy przejedzie dziesięć razy po sto kilometrów, czy dwa razy po piećset kilometrów. To tylko kwestia sposobu myślenia – zaznaczył. Według niego, wykorzystanie szwajcarskich zespołów trakcyjnych obniżyło koszty względem tradycyjnych przewoźników.
Zaletą Leo Expressu jest też internetowa sprzedaż. Przewoźnik sprzedaje tak ponad 70 proc. biletów - najwięcej w tej części Europy. Dynamicznie operuje też cenami, by zmniejszyć dysproporcję pomiędzy zapełnieniem pociągów poza szczytem (50 proc.) i w szczycie (blisko 100 proc.). Novotný pochwalił się zatrudnieniem specjalisty od układania taryf, którego podebrał Air France.
Ktoś nie chciał konkurencji z Pendolino
Osobne słowa Novotný poświęcił próbom wejścia na polski rynek, które wielokrotnie opisywaliśmy w “Rynku Kolejowym”. - W opinii naszych prawników spełniliśmy wszystkie kryteria wejścia na polski rynek. W systemie widzieliśmy nawet nasze połączenia. Nagle nasze zgłoszenie wyparowało. Jak rozumiem, była to kwestia polityczna – nie mogliśmy wystartować przed prestiżowym projektem Pendolino - mówił szef Leo Expressu.
Novotný mówi, że zmuszenie przewoźnika do występowania o otwarty dostęp do torów jest ewenementem w skali Europy, bo trzeba udowodnić, że Leo Express nie zabierze pasażerów dotowanym połączeniom. - Widać nie wystarczy zrobić tego samego, co w Czechach i na Słowacji, żeby uzyskać dostęp do torów w Polsce. Mamy czeską licencję i doświadczenie w wysokiej jakości przewozach, to powinno być wystarczającą referencją. Wygląda na to, że ktoś nie chciał, by nasze wejście na tory odbyło się zbyt wcześnie - podkreślił.
Wejdziemy oknem. A jak nie, to jest komin
- Jesteśmy teraz na skrzyżowaniu, bo uzyskiwanie dostępu trwa od dziesięciu miesięcy. Zawsze uważałem, że pozew do sądu to nie jest dobra droga dla biznesu, najwyżej ostatni środek, jeśli zawiedzie dyplomacja. Ale chcę was wszystkich spytać - jak wyjść z tej sytuacji? - pytał słuchaczy Europejskiego Forum Taborowego.
- Ale to się stanie, jeśli nie dziś, to jutro pojawimy się na polskim rynku. Kolej będzie w końcu otwarta i liberalna, jak inne dziedziny gospodarki i ważne jest, by potraktować to jako szansę, być w ofensywie. Wykopano nas drzwiami, ale już stoimy w oknie, a jeśli to się nie uda, jest jeszcze komin - zakończył Leoš Novotný.