– Nie należę do chóru wzburzonego wysokością odprawy dla Marii Wasiak. Problem tkwi w systemie, choć i tu sytuacja nie jest do końca czarno-biała. Z jednej strony mamy problem (zbyt?) wysokich apanaży, z drugiej: niedostatecznej liczby osób dobrze przygotowanych merytorycznie, chętnych do pracy na kierowniczych stanowiskach w sektorze publicznym – uważa Paweł Rydzyński, dziennikarz „Rynku Kolejowego”.
Oburzenie społeczne w związku z półmilionową odprawą – przekazaną ostatecznie na cel charytatywny – z PKP SA dla nowej szefowej MIR, jest jak najbardziej zrozumiałe. W czasach, gdy absolwenci studiów wyższych sprzedają hamburgery i dostają na „śmieciówkach” 1,5 tys. zł (albo są zmuszeni wyjeżdżać do Dublina – i robią to samo), tak wysokie zarobki w sektorze publicznym szokują i wzbudzają zażenowanie. Także wśród szeregowych kolejarzy, którzy przecież – po kilkudziesięciu latach pracy – kokosów nie zarabiają. Rozumiejąc irytację społeczną, należy jednak zwrócić uwagę na drugie dno.
Zarobki menedżerów w sektorze prywatnym są zazwyczaj znacząco wyższe od zarobków prezesów czy dyrektorów operujących w sektorze publicznym. Jeśli zatem dobry menedżer z doświadczeniem i sukcesami zawodowymi będzie miał perspektywę intratnej pracy w sektorze prywatnym, na posadzie wyjałowionej z presji społecznej i politycznej, to jakie jest prawdopodobieństwo, że wybierze pracę na w NFZ, na kolei czy w energetyce? Zerowe. A to jest prosta droga do selekcji negatywnej, jeśli chodzi o rekrutację na kierownicze stanowiska w publicznym sektorze. Nie wspominając już politycznym podłożu wielu decyzji personalnych.
Polska nie jest wyjątkiem
Nie ma co tego ukrywać. Żeby skusić fachowców, potrzebne są duże pieniądze. I to nie jest tylko polska reguła. Janusz Zubrzycki, ekspert ZDG TOR ds. finansowych, opublikował swego czasu w „Rynku Kolejowym” artykuł, w którym wyliczył, że Jakub Karnowski, prezes PKP SA, zarabia co prawda 15-krotność średniej krajowej, ale pensja jego brytyjskiego i niemieckiego odpowiednika to 20- i 27-krotność tamtejszej średniej pensji. – Prawda jest taka, że dobry zarząd kosztuje. Dobrzy menadżerowie są ludźmi niezależnymi, a o ich pensjach decyduje rynek. Wysokość ich szczegółowego wynagrodzenia jest zazwyczaj wypadkową skali przedsiębiorstwa, wartości zarządzanego majątku, wysokości przychodów oraz odpowiedzialności na danym stanowisku. (…) Tylko ludzie niezależni o określonej wartości na rynku menadżerów mogą podejmować odważne i trudne decyzje mające na celu dobro podmiotu, którym zarządzają – pisał wówczas Janusz Zubrzycki.
Słowa te ani trochę nie straciły na aktualności. A biorąc pod uwagę, jak duże środki są przez Polskę do wydania w ramach perspektywy finansowej UE 2014-20 – może nawet na niej zyskały.
Wracając do odprawy Marii Wasiak. Rozumiejąc, tak jak napisałem wcześniej, irytację społeczną – jednak irytująco obłudne były wszystkie nawoływania, by Wasiak zwróciła odprawę (abstrahując, że ostatecznie to zrobiła). Ciekawe, ilu „oburzonych”, będąc na jej miejscu, z obrzydzeniem nie przyjęłoby takiego wynagrodzenia. To jest niestety klasyczne polskie myślenie. Jak Polak widzi, że ktoś ma pieniądze, to od razu nasuwa mu się skojarzenie, że złodziej… Jeśli chce mieć tyle pieniędzy co jego sąsiad, to się modli, żeby sąsiada okradli…
Problemem jest obchodzenie „kominówki”
Oczywiście nie oznacza to, że problem nie istnieje. Jego źródło tkwi w tym, że kontrakty menedżerskie (nie tylko w PKP SA) to efekt kruczków prawnych, jakie stosuje się w celu obejścia tzw. ustawy „kominowej”.
Inne metody na obejście „kominówki” to m.in. rozdawanie stanowisk w radach nadzorczych (nie wszystkie spółki z sektora publicznego podlegają limitowi wynagrodzenia oraz zasadzie zasiadania w więcej niż jednej radzie). Jest to oczywiście skuteczna metoda „podbijania puli” dla menedżerów przechodzących z sektora prywatnego do publicznego, ale jest to metoda zła. Demoralizuje bowiem społecznie – nie tyle ze względu na zbyt wysokie apanaże, ale ze względu na to, że społeczeństwo dowiaduje się, iż władza nagina prawo. A ryba psuje się przecież od głowy.
Co z tym fantem zrobić? Zapewne wyrażę niepopularną opinię, ale moim zdaniem bynajmniej metodą nie jest radykalna obniżka wynagrodzeń i wzmocnienie kompetencji instytucji karnoskarbowych tropiących obchodzenie „kominówki”. Gdyby tak się stało, stanowiska w państwowym sektorze stałyby się prawdopodobnie (wskutek braku zainteresowania zewnętrznych menedżerów) w stu procentach łupem politycznym – a to zapewne także nie podobałoby się społeczeństwu. Prezes przedsiębiorstwa (także państwowego/publicznego) zarządcy setkami milionów czy miliardami złotych ma prawo zarabiać 15-20 razy więcej od szeregowego pracownika.
Duże zarobki = duże obowiązki
Wzorem publikowanej przez MSP listy przedsiębiorstw strategicznych dla funkcjonowania Skarbu Państwa (na której, co warto pamiętać, są np. zarządy największych portów) powinna powstać analogiczna lista podmiotów podległych MIR (a także inne resorty). Te podmioty, na mocy uregulowań prawnych, mogłyby być wyłączone spod reguł „kominówki” (ewentualnie – pułap dla zarządów tych podmiotów mógłby zostać znacząco podwyższony). Jednocześnie jednak, do kontraktów menedżerskich zawieranych z zarządami tych podmiotów powinny być konkretne wymagania – i obostrzenia dotyczące konsekwencji ich niezrealizowania. W ślad za dużymi przywilejami będą wówczas też iść duże, usankcjonowane oczekiwania.