Modne ostatnio stały się – szczególnie w odniesieniu do dyskusji dotyczącej projektu budowy KDP – fachowe okreŚlenia finansowe: „zwróci się” lub „nie zwróci się”, które tak naprawdę niewiele oznaczają i pozwalają na niemal dowolną manipulację. Co to w ogóle znaczy: „zwróci się” lub „nie zwróci się”, do czego to odniesć i jak to obliczyć? - pyta na blogu Robert Wyszyński.
JeŚli weźmiemy pod uwagę tzw. czysty rachunek ekonomiczny, to oprócz może 2 linii, na Świecie nikomu się jeszcze nie „zwróciły” koszty budowy nowych linii klasy high speed oraz auotostrad (może poza kilkoma wyjątkami odcinków koncesjonowanych, najbardziej obciążonych). Ale dowodów na owe „zwrócenie się” praktycznie nie ma – przynajmniej ja ich nie znam.
Od dawna wyrażam tezę, że tzw. „zwracanie się” jest adekwatne w okreŚleniu procesu oczyszczania organizmu po weselnym lub imieninowym przepiciu, niż w odniesieniu do jakiejkolwiek inwestycji. Zastanówmy się. Czy remont dróg krajowych i budowa nowych obwodnic miast „zwróci się” czy „nie zwróci”; czy budowa parkingów i chodników osiedlowych „zwróci się” czy nie; czy budowa państwowych autostrad zwróci się czy nie; czy budowa państwowych bezkolizyjnych dwupasmówek zwróci się czy nie; czy budowa stadionów „zwróci się” czy nie, czy budowa metra warszawskiego „zwróci się” czy się „nie zwróci”; wreszcie: czy cała impreza EURO 2012 „zwróci się” czy nie? Pytania owe pozostawiam jako otwarte, choć moim zdaniem we wszystkich tych przypadkach zarówno „zwróci się” ja i się „nie zwróci” – co za paradoks. Ale tak jest!
*************
W najmniej 95% inwestycje infrastrukturalne są niezwracalne w czystym rachunku ekonomicznym i nie po to się je realizuje, aby „się zwracały”. Przykład arcy drogich modernizacji linii kolejowych, arcy droga budowa metra czy budowa komunikacji aglomeracyjno-szynowej (jak PKM, nowe linie tramwajowe czy linia lotniskowa w Warszawie) jest tu modelowy. Realizuje się je głównie po to, aby obywatelom danego państwa, miasta czy regionu żyło się lepiej, wygodniej i aby łatwiej oraz SZYBCIEJ robiło się im biznesy lub dojeżdżało do pracy, szkoły, na zakupy, na wycieczki/wczasy, za granicę, do rodzin, galerii, centrów, multipleksów i gdzie tam kto sobie chce etc. Są to bowiem inwestycje w CYWILIZACYJNY POZIOM SPOŁECZEĹSTWA i danego państwa lub regionu. Które to społeczeństwo – korzystając z tych dobrodziejstw cywilizacji – rozwija się szybciej, wygodniej i łatwiej, przyczyniając się tym samym do rozwoju danego państwa i regionu. Gdyby ekonomiczne „zwracanie się” budowy autostrad było podstawowym czynnikiem decyzji o rozbudowie autostrad w Niemczech, to być może wybudowano by tam 2 tys. km autostrad, a nie 13 tys. km. Gdyby „zwracanie się” było jedynym wskaźnikiem dla budowy linii HS, to Berlin nie miałby szybkiego połączenia z Hannowerem, Kolonią, Frankfurtem czy Hamburgiem. Wystarczyłoby „standardowe” u nas 140-160 km/h – też niezwracalne.
INWESTYCJA – jak sama nazwa wskazuje – jest inwestowaniem w coŚ, np. w gospodarkę, jej krwioobieg, poziom życia obywateli - ponieważ inwestycję robi się zazwyczaj dla ludzi i pod potrzeby ludzi. W długiej perspektywie korzystania z dobra danej inwestycji – np. linia kolejowa ok. 100 lat. Stąd inwestowanie w NOWE drogi (autostrady, ekspresówki, obwodnice, krajówki etc) nie może i nie powinno podlegać zimnej analizie ekonomicznej w stylu „zwróci się” lub „nie zwróci”. Na tej zasadzie buduje się w Polsce ponad 90% dróg – i one są potrzebne nie do „zwracania się”, tylko do podnoszenia wygody życia oraz poziomu cywilizacyjnego – każde dziecko niby to wie. Przykładem są przygraniczne odcinki autostrady A-4, które łączą nas z bogatszą Europą.
************
Czy więc impreza Euro 2012 „zwróci się” czy „nie zwróci się”? Czy była korzystną dla nas – obywateli - inwestycją? To są dobre pytania. W sensie ekonomicznym (czysto tabelkowym) klapa będzie totalna, a minus i deficyt wielki! Bowiem Euro 2012 „NIE ZWRÓCI SIĘ”!!! Nigdy! W skali makro i mikro – w żadnej skali czysto ekonomicznej. Straty mają hotele, sklepy, restauratorzy, stadiony, straty (gigantyczne) ma dziesiątki firm, budujących infrastrukturę – czytaj drogi - „pod Euro”, które zwyczajnie oszukano i które bankrutują lub finansowo konają – akurat w tym temacie porażka jest kosmiczna! Miasta – gospodarze Euro - są zapożyczone na kwoty tak gigantyczne (np. Wrocław na ponad 3 mld zł!!!) że zwrócenie tych długów pochłonie wysiłek kilkunastu lat, bez żadnych większych inwestycji na terenie tych miast. I tak dalej. Pytanie: czy warto było?
Moim zdaniem jednak impreza Euro 2012 ZWRÓCI SIĘ – i to z nawiązką – w sensie o wiele ważniejszym, niż czysto tabelkowym. Otóż zwróci się w sensie WIZERUNKOWYM, a to jest czasem o wiele ważniejsze od „zwracania się” czysto – i sztucznie – ekonomicznego. Nie trzeba być wyjątkowo dociekliwym, abym wiedzieć z dyplomatycznych wypowiedzi przyjezdnych dziennikarzy, drużyn i ich obsługi, że niektóre zachodnie państwa i drużyny wiedzą (wiedziały) o Polsce tyle, co my wiemy o np. Ukrainie czy Estonii? No: co wiemy o tych państwach, prócz np. migawek o politycznych rozgrywkach wokół Tymoszenko? Prawie NIC nie wiemy – i trzeba sobie to uŚwiadomić. Setki tysięcy ludzie przyjechało do Polski z nastawieniem jazdy do pokomunistycznego kraju o „dzikiej” strukturze i infrastrukturze, nie mówiąc o mentalu ludzi i organizacji całej imprezy. A co zobaczyli? Co przeżyli, doznając niemal kulturowego szoku (pomijam marginalne wyjątki z reguły, jak wszędzie)? Jakie są opinie przyjezdnych z zebranych ankiet i publicznych wypowiedzi dla mediów? Wszyscy dziŚ wiemy, prawda? Polska – może poza czasami jazdy pociągów pomiędzy miastami Euro - wręcz zaszokowała nie tylko poziomem cywilizacyjnym (wbrew wyobrażeniem), ale dobrą organizacją, goŚcinnoŚcią, dostępnoŚcią – czym zaprzeczyliŚmy gremialnie STEREOTYPOM, jakie mieli o nas kompletnie nas nie znający. Pewnie opowiedzą o nas w tamtej starej Europie i być może nie raz do nas powrócą – tego na pewno nie wiemy. Polska przestanie być anonimowym „nikim” o jedynie dotychczas rozpoznawalnych symbolach typu „Walesa” czy „Papież”. I to jest o WIELE większa oraz perspektywiczna wartoŚć długofalowa, niż jakiekolwiek tabelkowa zimne wyliczenia. Tyle, że jest to wartoŚć niepoliczalna matematycznie. To jest oczywiŚcie moje subiektywne zdanie – jak zawsze w tego rodzaju felietonach. Ale intuicyjnie czuję, że mam sporo racji.
**********
To samo dotyczy budowy NOWYCH linii kolejowych. A jeŚli już je w Polsce budować, to jedynie w standardzie „autostradowym”, czyli KDP, bo żaden inny standard nie przystaje do wymogów 3 dekady XXI wieku, nie mówiąc o dalszej perspektywie. Proponuje takie ćwiczenie, które sam czasem stosuję: wyciszyć się i bezemocjonalnie daną kwestię rozważyć – jakby obserwując „z zewnątrz” siebie lub zadany problem. Zastanówmy się więc bez emocji (może poza maniakami docelowego „standu 160”), jaki standard DALEKOBIEŻNEJ kolei pasażerskiej jest potrzebny polskiemu społeczeństwo w 3, 4 i 5 dekadzie XXI wieku – choć linie buduje się w o wiele dłuższej perspektywie służenia społeczeństwu. Bo zakładam, że przed 2020 rokiem i tak nowych linii mieć nie będziemy – prócz niemal kompletnej sieci nowych dwupasmowych dróg.
Czyli jaki standard przewozu koleją dalekobieżną zechce mieć nasz syn, córka, wnuk - aby z niej w ogóle skorzystać, jako z wygodnego, szybkiego i dogodnego Środka transportu publicznego? Czyli np. podróży tam i z powrotem 300-500 km w jeden dzień, z odpowiednim buforem czasowym i załatwieniem spraw w miejscu docelowym. Czy chcą za 10-20 lat standardu V handlowej ok. 80-100 km/h na przeciążonych liniach towarowych o ruchu mieszanym 70 – 160 km/h (co daje ok. 3 h czasu podróży na 300 km odległoŚci), czy może V handlowej 200-250 km/h na nowych liniach, odizolowanych od ciężkiego ruchu towarowego i dalece problematycznego ruchu mieszanego. OczywiŚcie dotyczy to połączenia największych oŚrodków w Polsce i za granicą (np. Praga, Wiedeń, Berlin itp.); na reszcie „stand 160” zupełnie wystarczy. Pytanie zostawiam otwarte.
Możecie się spytać swoje dzieci, czym chcą jeździć za 10,15, 20 lat. I czy z orgazmiczną radoŚcią Mikola pojadą stówą wężykującym „kiblem” po CMK lub E 30. A jeŚli pojadą „ickiem” i zabulą obficie, to wtedy może będą musieli – z racji ciasnoty na linii – wyprzedzać te kible po torze równoległym (jak na E 30), zwalniając dwa razy na głowicach rozjazdowych do 40 km/h i wydłużając swój czas jazdy. I czy wtedy ponownie zapłacą za jazdę takim pseudo „ickiem”, czy jednak pojadą samochodem lub polecą samolotem. A może nie będą już nawet wiedzieć co znaczy słowo kolej, bo my już TERAZ nie pomyŚlimy o tym, aby z tej kolei skorzystali – do czego nikt ich nie zmusi.