Od nowego roku w Warszawie obowiązuje nowa taryfa z wyższymi cenami biletów. Jednocześnie władze miasta zapowiedziały zamrożenie w budżecie 190 mln zł na komunikację miejską, co stanowi ok. 8% zaplanowanych środków. – To fatalna sprawa z marketingowego punktu widzenia, połączenie demagogii i schizofrenii – komentują eksperci.
Władze miasta zdecydowały się na zamrożenie części środków w związku z kryzysem i spodziewanym spadkiem dochodów. Pierwszą ofiarą zapowiadanych cięć jest wspólny bilet na kolei w 2. strefie – Zarząd Transportu Miejskiego wypowiedział porozumienia z ościennymi samorządami z datą 1 kwietnia 2013 r. Do tego czasu będą trwały rozmowy na temat nowej formuły oferty. Oprócz tego zagrożone jest m.in. nocne metro, możliwe są cięcia w rozkładach międzyszczytowych oraz liniach dublujących inne trakcje.
Połączenie podwyżki z cięciami jest mało fortunne. – To jest fatalna sprawa z marketingowego punktu widzenia. ZTM szeroko argumentował podwyżkę cen biletów, jednak rzeczywistość brutalnie zweryfikowała przekaz medialny. Być może należy zastanowić się nad zasadnością utrzymywania tak licznej kadry specjalistów od PR w Zarządzie Transportu Miejskiego – mówi Jan Jakiel, prezes Stowarzyszenia Integracji Stołecznej Komunikacji SISKOM.
W podobnym tonie wypowiada się dr Michał Wolański z Katedry Transportu w Szkole Głównej Handlowej. – Z pewnością to co się teraz dzieje jest pewnym połączeniem demagogii i schizofrenii. Z jednej strony podwyżkę uzasadnia się rosnącą jakością komunikacji i pokazuje ludziom nowe Mercedesy z klimatyzacją czy dziesiątkami wyświetlaczy, a z drugiej – tnie się ofertę – zauważa nasz rozmówca.
Jego zdaniem to połączenie podwyżek z cięciami może pogorszyć społeczny odbiór komunikacji, a co za tym idzie, utrudnić realizację takich potrzebnych przedsięwzięć, jak wprowadzanie priorytetów dla tramwajów czy bus-pasów. – No bo po co wydzielać bus-pas, jak i tak nie stać nas na to, żeby po nim jeździły autobusy, zapewniające odpowiedni komfort podróży – zżyma się dr Wolański.
Negatywnie odbije się to też na wizerunku Warszawy. – Zbyt prędko nie będziemy normalną, europejską stolicą, gdzie białe kołnierzyki jeżdżą komunikacją, w centrum można mieć deptaki, a przeciętnej rodzinie wystarczy jeden samochód. A przecież właśnie po to wydajemy ponad 4 miliardy – w tym 2 własne i 2 unijne – na metro. I to jest w tym wszystkim najsmutniejsze – przekonuje Michał Wolański.
Obaj rozmówcy apelują o przemyślane cięcia – z jak najmniejszą stratą dla pasażerów. – Ale ja w to osobiście nie wierzę – obecna sytuacja finansowa samorządu była do przewidzenia i zarządzający ZTM powinni wprowadzać działania prewencyjne już dawno. Teraz to rzeczywiście można tylko pociąć komunikację i patrzeć, co zrobią ludzie – będą się tłoczyli w tramwajach, w których nigdy nie było luźno, czy może stali w korkach w rozkopanym mieście – mówi Michał Wolański. Jak zarazem sugeruje, przy dosyć rzadkich kontrolach spaść może liczba osób płacących za przejazd. – Bilety kupuje się raczej z poczucia przyzwoitości. A to zostało obecnie poważnie naruszone – zauważa dr Wolański.