Ktoś się pomylił. Albo ministerstwo, albo urzędnik skarbowy. Różnica w rachunku wynosi 100-200 mln zł. Zapłacą samorządowcy.
Przez prawie dwa lata najpierw rząd PiS, który całą operację wymyślił, a potem obecna koalicja chodziły za samorządowcami, żeby przejęli od PKP spółkę Przewozy Regionalne, która wozi pasażerów po lokalnych trasach. Wreszcie się zgodzili. Nie za darmo. Rząd obiecał zwiększyć wpływy województw z podatku CIT i trochę inaczej poukładać zadania Funduszu Kolejowego, by więcej pieniędzy poszło na samorządową spółkę kolejową. Podstawowa zasada była taka, że PKP PR mają dostać nie tylko za darmo, ale jeszcze z dopłatą. Teraz okazuje się, że może być inaczej, ponieważ w sprawę wmieszał się fiskus.
Jak pisze dziennik, zanim PKP PR trafiła do samorządów, na początku grudnia 2008 r. przekazała pociągi pospieszne wraz z taborem i pracownikami do siostrzanej spółki PKP Intercity. Rząd tłumaczył transfer tym, że przejazdy długodystansowe powinny trafić w ręce jednego przewoźnika. I tak się stało. Teraz PKP PR nie mają połączeń pospiesznych, za to mają problem.
— Zarząd spółki otrzymał informację z urzędu skarbowego, że wskutek przemieszczeń majątkowych powstał obowiązek podatkowy — mówi Jerzy Kriger, szef rady nadzorczej przewoźnika.
Kwota jest niebagatelna: między 100 mln zł a 200 mln zł. Fiskus nie określił jeszcze dokładnej wysokości podatku, jak też nie wezwał spółki do zapłaty daniny.
"Puls Biznesu" próbował ustalić ,jak to się stało, że obowiązek podatkowy w ogóle powstał. Idea przemieszczeń majątkowych opierała się od początku na tym, żeby fiskusa trzymać od nich z daleka. Nie otrzymał jednak odpowiedzi z Ministerstwa Infrastruktury. Jerzy Kriger zakłada, że to zwykła pomyłka urzędnicza.
I oby tak było, bo jeśli skarbówka poważnie zabierze się do PKP PR, to podatki za przewoźnika będą musieli zapłacić nowi właściciele, czyli samorządy - pisze dziennik.