Jeden z lokalnych tygodników regularnie podejmuje temat „dzikich przejść” w Chełmie, wskazując na to, że łapanie przechodniów na torach w miejscach niedozwolonych to sposób na łatwe zarabianie pieniędzy. Odrzucając tak proste potraktowanie problemu wydaje się, że w tej sprawie wskazane byłoby inne podejście do pieszych przekraczających tory w miejscach niedozwolonych – uważa Rafał Jasiński, dziennikarz „Rynku Kolejowego”.
W „Nowym Tygodniu Chełmskim” pojawiła się kolejna publikacja pt. „Wyciskają SOKi. Obserwacja z ukrycia czyli jak upolować mandat” dotycząca ukarania osób przekraczających tory w miejscach niedozwolonych. Mieszkańcy skarżą się, że funkcjonariusze SOK „chowają się w krzakach i urządzają łapankę” na pieszych. Mają żal, że nikt w tym miejscu nie urządził legalnego przejścia przez tory. Na zarzuty odpowiedział rzecznik lubelskiej Komendy SOK, który argumentował, że działania związane z karaniem pieszych mają na celu zapewnienie bezpieczeństwa na terenie kolejowym, w tym życia i zdrowia ludzi, a także zapobiegać ograniczeniom w ruchu kolejowym. Wskazał również, że nieopodal piesi mają do dyspozycji przejazd kolejowy. „Chowanie się w krzakach” tłumaczył obserwacją szlaku w celu przeciwdziałania kradzieżom elementów infrastruktury kolejowej.
100 minut na tydzień...
Faktycznie „dzikie przejście” przez linie kolejowe nr 7 i 63, a także przez bocznicę kolejową, między ulicami Żabią a Browarną, jest jednym z częściej wykorzystywanych przez pieszych. Dla osób przemieszczających się między centrum a szpitalem wojewódzkim i znajdującymi się w jego rejonie osiedlami stanowi dogodnym skrót np. w codziennych spacerach do między pracą lub szkołą a domem czy przystankiem autobusowym komunikacji regionalnej. Dzięki temu przejściu mogą zyskać około 10 minut w jedną stronę, co na miesiąc może przełożyć się na około 6 godzin oszczędności czasu. Do „atutów” tego przejścia należy również możliwość spaceru z dala od ruchliwych, głośnych ulic oraz doskonała widoczność na tory w obu kierunkach w miejscu ich przekraczania. Co ciekawe, nad przebiegającą w sąsiedztwie nasypu kolejowego rzeką zbudowana jest kładka, która pozwala na pokonanie ją „suchą nogą”. W bezpiecznym przekraczaniu torów pomaga wspomniany przejazd kategorii A, którego podniesione szlabany są najlepszym sygnałem o braku niebezpieczeństwa w okolicy. Zatem piesi chętnie korzystają z „dzikiego przejścia”, narażając się bardziej na mandat za przechodzenie przez tory w miejscu do tego nieprzeznaczonym niż na niebezpieczeństwo ze strony ruchu kolejowego.
Zrozumieć pieszego
Obserwując zjawisko funkcjonowania „dzikich przejść” w wielu miejscach na sieci kolejowych można odnieść wrażenie, że najczęściej są one wykorzystywane właśnie ze względu na oszczędność czasu w dojściach do pracy, miejsc nauki czy uprawiania sportu bądź rekreacji. Nierzadko dzikie przejście umożliwia dotarcie do... przystanku kolejowego – w kraju jest wiele miejsc, gdzie dojście do peronów jest jedynie z jednej strony miasta lub wioski, a korzystanie z legalnego przejścia przez tory to np. 1 km, który sprawna osoba pokonuje się w 15 minut (dla osoby starszej czy chorej może być to nie lada problem). W skali roku daje to długie godziny oszczędności, a zysk ten można osiągnąć czasem już po przekroczeniu jednego, dwóch torów, za którymi jest wydeptana, równa ścieżka.
Potrzebne nowe podejście?
Wielość ścieżek przecinających linie kolejowe pokazuje m.in. jak uboga jest polskiej infrastruktury dla pieszych. A takie akcje jak nowa edycja „bezpiecznego przejazdu”, która w coraz większym stopniu jest skierowana do pieszych czy działania operacyjne skierowane przeciwko przekraczającym tory w miejscu nie dozwolonym nie zablokują przechodzenia przez tory w miejscach przygodnych, bo dla pieszych jest to wspomniana oszczędność czasowa i energetyczna. Wydaje się, że do momentu rozpoznania i urządzenia legalnych, odpowiednio wyposażonych i zabezpieczonych przejść dla pieszych w miejscach przynajmniej najbardziej potrzebnych społecznościom lokalnym, problem „dzikich przejść” raczej nie zostanie rozwiązany. A w miejscach, gdzie z różnych powodów nie ma możliwości utworzyć nowego przejścia być może warto rozważyć zamontowanie choćby urządzeń ostrzegających o nadjeżdżającym pociągu. Coś na kształt znanego z lasów odstraszacza zwierząt UOZ-a, tylko z komunikatem dla ludzi.
Istotne jest również nie kreować sytuacji sprzyjających przekraczaniu dzikich przejść w miejscach nielegalnych. Z uwagi na różne ograniczenia może przykład ostatniej inwestycji w Zamościu, w wyniku której powstały 2 nowe przystanki, nie jest może najlepszy, ale obrazuje pewne podejście do omawianego tematu. Legalne dojścia do nowych budowli urządzono tylko z jednej strony peronów, mimo że potencjalny potok podróżnych może napływać z obu stron linii kolejowej. O ile przy przystanku Zamość Starówka może nie być to aż tak bardzo odczuwalne, ale osoby idące od strony dzielnicy przemysłowej do przystanku Zamość Wschód praktycznie odcięto od legalnego dojścia do przystanku.
Są jednak inne, budujące przykłady, również z województwa lubelskiego. W Lubartowie, PKP PLK z pomocą samorządów lokalnych, urządziło nowe, zabezpieczone urządzeniami przejście w poziomie szyn, dzięki któremu mieszkańcy z obu stron stacji mogą legalnie i bezpiecznie dotrzeć do peronów i przejść na drugą stronę miasta. Wydaje się, że takie rozwiązanie jest o wiele lepsze niż tablice o zakazie przejścia przez tory i patrole SOK. Może również ograniczyć liczbę publikacji, która była przyczynkiem do tego artykułu...
Zapraszamy na V Kongres Kolejowy, który odbędzie się 28 października 2015 roku w Katowicach. W tym roku wśród poruszanych tematów znajdzie się między innymi analiza polskiego rynku kolejowego oraz kwestia przygotowania inwestycji w infrastrukturze kolejowej.
Więcej informacji o Kongresie znajdziesz TUTAJ.