Jeden z czytelników „Gazety Wyborczej” skarży się na jej łamach na fatalne warunku podróży w pociągu TLK jadącym z Krakowa do Kołobrzegu. Podróżny zastanawia się, czy przewoźnicy kolejowi nie są w stanie odpowiednio wcześniej przewidzieć, że w lipcu i sierpniu pasażerów chcących skorzystać z ich usług może być po prostu więcej?
Podróżowałem pociągiem TLK z Krakowa do Kołobrzegu, dawną Krakowianką, odjeżdżającym z Krakowa Głównego o godz. 5:35. Jest to jedyne dzienne połączenie kolejowe kursujące przez Katowice, Wrocław i Poznań do Kołobrzegu.
Dodam, że pociąg ten jedzie nad morze z Krakowa "tylko" 12 godzin. Pociągi z Krakowa jadące przez Warszawę i Trójmiasto docierają do Kołobrzegu po 15-16 godzinach. Dla każdego jest chyba oczywiste, że większość podróżnych z Małopolski wybierze szybsze połączenie... Tymczasem skład, którym jechałem miał jedynie pięć wagonów klasy drugiej, wagon restauracyjny i wagon klasy pierwszej. Trzy z wagonów zarezerwowane były jednak dla jadących na kolonie dzieci.
Inni podróżni musieli zatem zmieścić się w pozostałych wagonach. Pociąg ten zbiera ludzi z całego Górnego Śląska, Opolszczyzny, Dolnego Śląska, Wielkopolski. W Poznaniu przesiadają się do niego podróżni z pociągu jadącego z Lublina. Tymczasem już w Katowicach pociąg był przepełniony, więc nie było mowy, by ktokolwiek mógł się jeszcze dosiąść – czytamy w krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej”.
Więcej