- Co ma beton do PKP? Ha! Kiedy jest się stałym użytkownikiem Internetu, takich pytań stawiać nie wypada: PKP to czysty beton. Sto procent betonu w betonie. I choćbyś się zaparł, i zapewniał: nie jestem betonem! – to i tak nie uwierzą: jesteś, ponieważ jesteś z PKP. Więc: jestem - pisze w swoim pierwszym felietonie dla RK członek zarządu PKP SA, Jacek Prześluga.
Najpierw przyznam się do grzechu: nie pisałem felietonów od czternastu lat, a w kwestiach związanych z moim byłym zawodem jestem dość pryncypialny, uznając, iż do zawodowej felietonistyki nadają się wyłącznie profesjonaliści. Felieton to arcytrudna sztuka, trzeba w niej umieć rozbawić, skłonić do refleksji, wbić w zadumę lub choć zdenerwować czytelników. Dziś, kiedy głównym kryterium oceny człowieka na kolei jest odpowiedź na pytanie: „jesteś za czy przeciw interREGIO?”, wypełnić to ostatnie zadanie byłoby mi najłatwiej. Ale i z pozostałymi nie jest trudno: zabawne może być to, że za pisanie felietonów bierze się urzędujący członek zarządu PKP S.A., do refleksji skłaniałby fakt, że komuś takiemu „opozycyjny wobec PKP” miesięcznik daje całkowicie wolną trybunę (znaczy: „skumali się”), a w zadumę może wbić lektura tego, co piszę – że też facet nie ma wstydu…
No, nie mam. Daję nagłówek „Człowiek z betonu”, ponieważ beton jest obrzydliwie bezwstydny, a żyjemy w czasach, w których najlepiej sprzedaje się to co wyzywające i obrzydliwe. Co ma beton do PKP? Ha! Kiedy jest się stałym użytkownikiem Internetu, takich pytań stawiać nie wypada: PKP to czysty beton. Sto procent betonu w betonie. I choćbyś się zaparł, i zapewniał: nie jestem betonem! – to i tak nie uwierzą: jesteś, ponieważ jesteś z PKP.
Więc: jestem. Napiętnowany kilkoma dekadami kolejowej zapaści. Naznaczony brudem i smrodem Dworca Centralnego. Usmarowany olejami wyciekającymi spod starych lokomotyw i podkradanymi z ich zbiorników. Wypełniony fekaliami z wagonowych toalet, ośnieżony przez dziury w drzwiach leciwych eztów, wygnieciony jak stare kolejarskie czapki i zakręcony jak wąsy kierpocia. Jestem kolejowy beton biorący pięć złotych za bilet do własnej kieszeni lub opryskliwie pokrzykujący na pasażerów zza okienka: „a skąd ja panu powiem ile ma spóźnienia?!”; beton wpuszczający miliony złotówek w czarną dziurę weksli i pospolitych kantów; beton, który zamiast cementu wiążą trzy słowa – „nie da się”. Jestem człowiek z betonu, jego część.
Prawda, jak strasznie to brzmi?
I napiszę teraz coś straszniejszego: wcale się tego wizerunku nie brzydzę, ponieważ jestem też – przez zakolejenie w Intercity i dzisiejsze zadworcowanie na Dworcu Polskim – cząstką tego, co w PKP ciągle jest piękne. Jestem częścią zbiorowości wypełnionej ludźmi, którzy żyją kolejową pasją i bez względu na wszystko zawsze mówią o sobie z dumą: ja, kolejarz! Dla mnie, człowieka z zewnątrz, ciągle bardziej pasażera niż kolejarza, to dość symptomatyczne, że wielka grupa zawodowa ze swoimi wspaniałymi tradycjami chowana jest gdzieś na poboczach gospodarki, ustawiana pod pręgierzem, latami lekceważona przez polityków i klientów. Mam wrażenie, że tkwimy w oblężonej twierdzy i że odnosi się to nie tyle do nas, pekapu, ile do kolei w ogóle, bo kto w Polsce rozróżnia kolejowe spółki? Dla ogromnej masy Polaków kolej ciągle jest jedna, pekapowska. I zła.
Mówię czasem tzw. prawdziwym kolejarzom: nawet nie wiecie, jak bardzo jesteśmy bogaci, ile jeszcze można zrobić na kolei, jakie tu czekają wyzwania, jacy tu są ludzie! Gdzie jest taka druga branża, w której wszystko – nawet Przewozy Regionalne – tak łatwo da się zamienić w złoto? (Fakt, z biletów IC, ale zawsze). Gdzie są spółki, z potencjału których można jeszcze wydusić rezerwy podobne do tych, jakie wydusił zarząd PKP Cargo? Gdzie jeszcze można przeżyć równie wspaniałe chwile walki z politycznymi i budżetowymi wiatrakami? I wreszcie – gdzie jest druga taka branża, w której można wszystko do cna naprawić i wszystko aż do spodu spieprzyć?
(W tym miejscu każdy może dopisać własną listę spraw naprawionych i nie).
Więc: beton. Stary, poczciwy beton, z jego wadami i urokiem. Czym byłyby dzisiaj internetowe fora, gdyby nie my, ludzie z betonu? Byłyby pustynią. Z czego żyłby redaktor Szczepaniuk, o czym pisałby na swoim blogu poseł Piechociński, gdyby nas zabrakło? Co mógłby skomentować Adrian Furgalski w audycji pt. „Codzienny kolejowy komentarz krytyczny”? Prawda? Nic.
Otóż to. Wyjaśniwszy sobie zatem, czym jestem i co tu robię, przechodzę na koniec do najważniejszej tezy: beton jest potrzebny. Jest, za przeproszeniem, benchmarkiem, do którego można przyrównywać wszystko, co betonem nie jest. Istnieje głównie po to, by powstawać mógł anty-beton: świeża, reformatorska myśl, która pozwala zmieniać wielkie struktury, modelować stare organizmy w nowe. Definiując beton, nie można jednak nie zapytać, czym jest jego przeciwieństwo? Jaką ideę przynosi, jakim wartościom hołduje, jaką nową jakość wprowadza, co potrafi?
Spór betonu z anty-betonem określa dziś kolejową rzeczywistość. Chcemy czy nie, on istnieje i dzieli rynek, polityków, menedżerów, dziennikarzy, ekspertów. Niestety, nie generuje żadnej istotnej zmiany, ponieważ obie materie są kompletnie nieprzepuszczalne. I twarde są – jak ten maszynista z EU07, któremu zdarza się przyjeżdżać na czas, choć przecież przymusu żadnego nie ma...