W ostatnich latach w wielu systemach komunikacji miejskiej mniejszych i średnich miast występuje wyraźny spadek sprzedaży wszystkich rodzajów biletów, czyli tym samym odchodzenie podróżnych od korzystania z transportu publicznego. Jednym ze sposobów na przeciwdziałanie temu jest wspólny bilet.
Podróżni wygaszają swoje potrzeby przewozowe na skutek drogich biletów i niedogodnej mało elastycznej taryfy, kryzysu i utraty pracy lub wyjazdu za "lepszym życiem" poza granicę kraju, uciążliwych remontów dróg i torów, nieatrakcyjnej oferty i siatki połączeń komunikacji zbiorowej (niskiej częstotliwości kursowania, archaicznych pojazdów, zmian tras linii komunikacyjnych, uciążliwych przesiadek), ulicznych korków co skutkuje wydłużeniem czasu przejazdu. Zmieniają środek transportu na własny samochód, bardzo modny rower, czy też zdrowe podróże piesze.
Do zwiększenia liczby podróży komunikacją miejską na pewno nie przyczynią się nielubiane i nieakceptowane przez podróżnych podwyżki cen biletów. Często podnosząc ceny powołujemy się na zagranicę, głównie kraje Zachodnie, gdzie bilety są ponoć droższe. Popełniamy błąd i przeliczamy cenę biletu w innych krajach po kursie walut. Wychodzi nam wtedy, że bilety tam są droższe, natomiast u nas bardzo tanie czym uzasadniamy wzrost cen w naszych miastach.
Rozwiązanie tego problemu odkryła już kilka lat temu Warszawa, wzorując się na miastach Europy Zachodniej, które takie rozwiązania stosują już dawno. 1 stycznia 2009 roku wprowadzono w całej aglomeracji warszawskiej tzw. wspólny bilet czyli bilet obowiązujący we wszystkich środkach transportu (pociągach, metrze, tramwajach, autobusach) kursujących na terenie miasta i okolicznych gmin. Uliczne korki wyraźnie zmalały, co wynika z prostej zasady. Jeśli na drogi wyjedzie nawet kilkanaście procent mniej aut, pozostały ruchu samochodowy odbywa się już płynnie.
Wielu ekspertów uważa, że do 2022 roku dokąd nie uporamy się z modernizacją infrastruktury, nie wybudujemy w miastach nowych tras tramwajowych i metra oraz przystanków na liniach kolejowych, nie stworzymy węzłów przesiadkowych oraz często kursującej podmiejskiej komunikacji autobusowej - transport publiczny będzie nieatrakcyjny. To tylko część prawdy. Jeśli już teraz nie powstrzymamy odpływu pasażerów, nie zachęcimy i nie przyzwyczaimy podróżnych "wspólnym biletem" do korzystania z istniejącej infrastruktury nie tylko w dużych aglomeracjach, ale i w średniej wielkości miastach to w przyszłości nowoczesnymi pojazdami po nowych i zmodernizowanych liniach komunikacyjnych nie będzie komu jeździć. Jeżeli nie będzie wystarczających potoków podróżnych w najbliższych latach, to nasi włodarze zdążą okroić unijne inwestycje. Znów będziemy się rozpisywać o tym jak to drogowcy umieją wykorzystywać fundusze unijne, a pieniądze na tramwaje i kolej wracają do Brukseli.
Cały tekst na portalu Transport-publiczny.pl