Pociąg zmiażdżył samochód na strzeżonym przejeździe w Gołaszynie koło Bojanowa, bo zbyt wcześnie podniesiono szlaban. Zginęły cztery osoby - małżeństwo z córką i ich sąsiad.
To jeden z najtragiczniejszych wypadków, do jakiego doszło w ostatnich latach na przejazdach kolejowych.
W piątek kilka minut przed godz. 21 przez przejazd w Gołaszynie (niedaleko stacji w Bojanowie, powiat rawicki) najpierw przejeżdża pociąg osobowy. Rogatki są zamknięte. Kiedy pociąg mija przejazd, szlaban idzie w górę. Na tory wjeżdżają samochody - z jednej strony polonez, z drugiej żuk. W tym momencie na przejazd wpada drugi pociąg, mijający się z osobowym, jadący drugim torem, pośpieszny relacji Gdynia-Wrocław. Pociąg uderza najpierw w żuka i odrzuca go, poloneza przecina na pół, auto dostaje się pod lokomotywę, która ciągnie je jeszcze 300 m, aż pociąg wyhamuje. Samochód jest całkowicie zmiażdżony, pasażerowie giną na miejscu.
Policja ustala tożsamość ofiar. Polonezem jechała rodzina ze wsi pod Bojanowem: 54-letni mężczyzna, jego 53-letnia żona i ich 20-letnia córka. Razem z nimi jechał sąsiad - 22-letni chłopak. Byli w Bojanowie na zakupach, wracali do domu.
Jadący żukiem 59-letni mieszkaniec Bojanowa z wstrząsem mózgu, poważnym urazem kręgosłupa, ranami głowy jest w szpitalu w Rawiczu. Jego życie nie jest zagrożone.
Jak i dlaczego mogło dojść do wypadku? Ustalają to policja, prokurator, komisja PKP.
- Mamy świadka, który widział, że zapory po przejeździe pociągu osobowego zostały otwarte całkowicie i w momencie wjazdu pośpiesznego nie paliło się już czerwone światło na sygnalizatorze. Inny świadek twierdzi z kolei, że światło paliło się. Maszynista pociągu pośpiesznego mówi, że zapory były dopiero w trakcie otwierania. Czy zawinił człowiek? Musimy to wszystko zweryfikować - mówi Leszek Juszkowski, rzecznik prasowy komendanta powiatowego rawickiej policji.
Zapory były już na tyle otwarte, że zmieścił się pod nimi żuk. Choć - jak mówi policja - jeśli paliło się czerwone światło, samochody nie powinny wjeżdżać na tory.
Dyżurny ruchu, który odpowiada za przejazd w Gołaszynie, był trzeźwy, maszynista pociągu także, jechał z prędkością 120 km/godz. dozwoloną w tym miejscu. Nie miał szans, by wyhamować.
- Przyczyny tragedii w Gołaszynie bada komisja spółki PKP Polskie Linie Kolejowe. Dopiero ona ustali je jednoznacznie. Ma na to miesiąc. Postaramy się, by wyniki znane były wcześniej ze względu na wagę sprawy - mówi Zbigniew Wolny, rzecznik poznańskiego oddziału PKP PLK.
Dowiedzieliśmy się, że dyżurny ruchu to doświadczony pracownik kolei z kilkunastoletnim doświadczeniem. Jednak to nie ten sam, którego 10 lat temu oskarżono o niedopełnienie obowiązków podczas innego wypadku na tym samym przejeździe, w którym zginęły dwie osoby.
Przypomnijmy, że w piątek w Wielkopolsce doszło do jeszcze jednego śmiertelnego wypadek kolejowego. Rano pod Koninem zderzyły się dwa pociągi towarowe. Zginął maszynista.
W ostatnich siedmiu latach w 1978 wypadkach na przejazdach kolejowych zginęły 373 osoby, a 914 zostało rannych. Jednak rzadko zdarzają się one z winy pracowników kolei. Z policyjnych i kolejowych statystyk wynika, że 97 proc. tragedii na przejazdach kolejowych powodują nieostrożni kierowcy. Tym razem jednak najprawdopodobniej było inaczej.
Podanie adresu e-mail oraz wciśnięcie ‘OK’ jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na:
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa na podany adres e-mail newsletterów zawierających informacje branżowe, marketingowe oraz handlowe.
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa (dalej: TOR), na podany adres e-mail informacji handlowych pochodzących od innych niż TOR podmiotów.
Podanie adresu email oraz wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Podającemu przysługuje prawo do wglądu w swoje dane osobowe przetwarzane przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Sielecka 35, 00-738 Warszawa oraz ich poprawiania.