Informacje o likwidacji Służby Ochrony Kolei wywołały w Ełku lawinę protestów. To byłaby wielka strata dla pasażerów PKP - mówią samorządowcy i policjanci. Teraz już wiemy na pewno - sokiści pozostaną w Ełku - pisze Gazeta Współczesna.
Placówka Służby Ochrony Kolei zatrudnia w Ełku ok. 20 osób. - Każdego miesiąca zbieram raporty dotyczące wypadków oraz wydarzeń w pociągach - mówi Dariusz Rybaczek, naczelnik sekcji przewozów pasażerskich PKP w Ełku. - Później typuję składy najbardziej zagrożone i to nimi jeżdżą pracownicy SOK-u. Spotkać ich można też w pociągach o największej frekwencji, np. z Gdyni przez Olsztyn, który przyjeżdża do Ełku o godz. 13.30. Tam jest prawie pełne obłożenie i dobrze, że nim jeżdżą.
Pracownicy kolei zgodnie przyznają, że bez kolejowej ochrony PKP całkiem by rozkradziono. Nawet niedawno Dariusz Rybaczek dostał z prokuratury 10-kilogramowy worek z aluminium. - Ludzie odkręcają półki z wagonów na kolejowej bocznicy - dodaje naczelnik przewozów pasażerskich. - Za jedną mogą dostać nawet 40 zł. Nasi pracownicy pilnują taborów, ale gdyby nie SOK, to chyba nie byłoby czego. Interweniują na każdą naszą prośbę. Ostatnio ochrona wzywana była nawet na poczekalnie dworcowe do bezdomnych, którzy ustawiali się przy kasach i wyłudzali od podróżnych pieniądze.
Sami sokiści niechętnie opowiadają o swojej pracy. Przyznają, że najwięcej roboty jest wówczas, kiedy z wojska wychodzi rezerwa podkreślają, że wtedy wspomaga ich żandarmeria i policja.
- Gdyby zlikwidowali placówkę w Ełku, to strach pomyśleć, co by się tutaj działo - stwierdzają Ryszard Frąszczak i Ryszard Żołobów z ełckiej Służby Ochrony Kolei. - Zwłaszcza latem jest dużo kradzieży. Zdarzają się też pobicia, np. w tunelu, kiedy młodzież wraca z dyskotek.