Kobieta uciekła z rodziną sprzed nadjeżdżającego pociągu po tym, jak pijany dróżnik nie opuścił szlabanów na przejeździe kolejowym przy al. Przyjaźni. Wezwała policję i zapobiegła tragedii, do jakiej mogłoby dojść na tej ruchliwej trasie.
Dróżnik obsługiwał przejazd przy nieczynnej już Cementowni Groszowice. To niezwykle ruchliwa droga kolejowa, prowadząca w stronę Kędzierzyna-Koźla i na Śląsk. W ciągu godziny przejeżdża nią kilkanaście pociągów i dlatego to miejsce jest strzeżone całą dobę.
W sobotę tuż po godzinie 19 przez przejazd przechodziła kilkunastoosobowa rodzina.
Byliśmy pośrodku torów, gdy nagle usłyszeliśmy trąbienie pociągu. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam trzy święcące reflektory. Były jakieś 100, może 150 metrów od nas - opowiada pani Weronika.
Szybko jadący pociąg taką odległość pokonuje w kilka sekund. Weronika Gryl i jej bliscy wpadli w panikę.
- Pierwsza reakcja była okropna. Wszystkich nas zmroziło i po prostu staliśmy, patrząc na nadjeżdżający pociąg. W chwilę jednak zaczęliśmy się rozbiegać. Część pobiegła do przodu, ja się wycofałam. Mieliśmy wózki i prowadziliśmy małe dzieci za rękę. To cud, że zdążyliśmy uciec - twierdzi pani Weronika.
- Po wszystkim dróżnik wychylił tylko głowę z okna. Gdy zrobiliśmy mu awanturę, odpowiedział, że widział ten pociąg. Mąż się zaniepokoił, że może być pijany. Zadzwoniliśmy z komórki na policję - dodaje.
Na miejsce natychmiast przyjechał patrol. - Badanie dróżnika alkomatem wykazało ponad promil alkoholu w wydychanym powietrzu - relacjonuje Sławomir Szorc z Komendy Miejskiej Policji. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zawartość alkoholu w organizmie mężczyzny wzrastała, co oznaczałoby, że pił go przed przyjściem do pracy. Zgodnie z grafikiem zaczynał zmianę w sobotę o godz. 19. Miał pracować do 7 rano w niedzielę.
- Nie znam go dobrze, więc trudno mi go oceniać. Ale to, co zrobił, nie było mądre. I jeszcze teraz, kiedy tak trudno o pracę - komentuje dróżniczka, która pracowała na przejeździe w niedzielę. Jej zdaniem to z winy jej poprzednika nie został opuszczony szlaban. - Na naszej zmianie przejeżdża około 60 pociągów. Przed każdym musimy zamykać szlaban, co robimy natychmiast, jak dostaniemy sygnał z poprzedniej stacji. Ten człowiek musiał dostać sygnał z Groszowic, bo jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by takiego nie wysłali - zapewniała nas wczoraj.
Dróżnik w sobotni wieczór trafił do policyjnej izby zatrzymań.
Postawiono mu zarzut stworzenia zagrożenia pod wpływem alkoholu, za co grozi do 5 lat więzienia. Zgodził się jednak na dobrowolne poddanie się karze. Prokurator zaproponował 6 miesięcy zwolnienia w zawieszeniu na 2 lata i 300 złotych grzywny.
Na tym jednak konsekwencje się nie kończą. - Wszczęliśmy swoje dochodzenie, jednak oczywiste jest, że zostanie zwolniony z pracy - przyznaje Andrzej Korgul, zastępca dyrektora ds. eksploatacji w Zakładzie Linii Kolejowych.
Radosław S. przepracował na kolei 11 lat. - To niczego nie zmienia. Miał odpowiednie przeszkolenia i dobrze wiedział, na czym polegają jego obowiązki. Absolutnie nie możemy tolerować wypadku, gdy ktoś do pracy przychodzi pod wpływem alkoholu. To przecież łamanie podstawowych przepisów. Dziękujemy osobom, które natychmiast zawiadomiły policję o swoich podejrzeniach. Cieszymy się, że mamy wsparcie w takich właśnie ludziach - podkreślał wczoraj rzecznik prasowy Zakładu Linii Kolejowych Mirosław Siemieniec.
Zapewnił też, że to pierwszy na Opolszczyźnie przypadek, gdy okazało się, że dróżnik pracował pod wpływem alkoholu.