Pasażerowie łódzkich tramwajów i autobusów zastanawiają się, czy warto kupować migawki i kasować bilety. Od tygodni nikt ich bowiem nie kontroluje - twierdzi Gazeta Wyborcza. -Nic z tych rzeczy - zapewnia Aleksandra Mioduszewska, rzecznik Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi. - Bilety sprawdza pięć firm. Co miesiąc mają obowiązek zrobić 15 tys. kontroli. Z dokumentacji za czerwiec wynika, że go wykonali, a danych za lipiec jeszcze nie mamy.
Łódzcy kontrolerzy utrzymują się z zapłaconych mandatów - ich pensja zależy od tego, ile pieniędzy od gapowiczów wpłynie do firm, w których pracują. - Być może dlatego w godzinach, kiedy ludzie jeżdżą do pracy, kontroli jest mniej. Większość osób ma migawki, szansa na zarobek jest więc mniejsza - tłumaczy Mioduszewska.
Szefowie firm kontrolerskich zapewniają, że ich ludzie pracują non stop. Ale przyznają, że zespoły są zdziesiątkowane. -Prawie połowa jest na urlopie - mówi Ryszard Krauze, szef "Kontrolera". -Kiedyś muszą odpocząć, a kiedy jest lepsza pora niż teraz? Mniej jest pasażerów, autobusy i tramwaje jeżdżą rzadziej.
Jest też drugi powód, że ludziom pracy trudno w wakacje trafić na kontrolera. - Rzeczywiście w mieście jest nas mniej - mówi Bogdan Pająk, szef Windex. - Ale zapraszam do Arturówka, na Zdrowie i nad Stawy Jana. To tam łodzianie spędzają wakacje. My podążamy za nimi. Każdy, kto choć raz wybierze się na obrzeża miasta, nie będzie narzekał, że nas nie ma.
I wreszcie trzeci powód: wciąż nierozstrzygnięty przetarg na firmy kontrolerskie. Te, które dziś sprawdzają bilety, mają tylko tymczasowe umowy. - Ludzie stracili motywację do pracy, bo nie wiedzą, jak długo będą ją mieli - przyznają zgodnie szefowie łódzkich firm kontrolerskich. - My też żyjemy w zawieszeniu. Nie przyjmujemy nowych ludzi do pracy, bo nie wiemy, czy jest po co.