- Miałam wątpliwą przyjemność podróżować PKP na trasie Poznań-Frankfurt n. O. Piszę, ponieważ mam nadzieję, że za państwa pośrednictwem uda się rozpocząć dyskusję nad skandalicznymi warunkami podróży, jakie polski monopolista przygotowuje nam na najbliższe tygodnie, w tym również na czas wejścia naszego kraju do tzw. układu z Schengen - pisze czytelniczka \"Gazety Wyborczej\" Emilia Kledzik.
W niedzielę w informacji kolejowej na dworcu w Poznaniu udało mi się ustalić, że z powodu "modernizacji" odcinka między Słubicami a Frankfurtem pociąg, którym zwykle dojeżdżałam do Niemiec (osobowy, wyjazd z Poznania o godz. 6.20), "kończy bieg" w Rzepinie, gdzie na podróżnych czekać ma tzw. komunikacja zastępcza. Istotnie. Zdziwionych podróżnych (konduktor nie pofatygował się, by poinformować o zmienionych warunkach podróży) około 8 rano wypędzono z pociągu w Rzepinie i ustawiono w dwuszeregu przed budynkiem dworca. Po 15 minutach oczekiwania w gęstym śniegu nadjechał rozklekotany autobus (liczba miejsc: 51) i kierowca wespół z panią konduktor podjął próbę stłoczenia 80 osób w jego wnętrzu. Mi przypadło miejsce w okolicach dźwigni zmiany biegów. Bardziej doświadczeni pasażerowie wypracowali już sobie zestaw chwytów gwarantujących miejsce siedzące: kilka obelg, dwie sójki, odepchnięcie i - droga wolna. Atmosferę podsycał kierowca, którego komunikaty ograniczały się wyłącznie do wulgaryzmów.
Zmierzaliśmy do Frankfurtu. Planowo autobus trasę tę pokonuje w godzinę. My mieliśmy szansę na lepszy czas, ponieważ kierowca autorytatywnie zrezygnował z wizyty w Kurowicach, kwitując tę decyzję zdroworozsądkową w sumie uwagą: "Chyba do bagażnika by weszli". Niby tak, ale co jeśli ktoś chciał tym autobusem dojechać do pracy?
Granicę przekraczać mieliśmy w Świecku (autokary nie mogą przejeżdżać przez most w Słubicach). Przed przejściem kierowca poinformował "wszystkich stojących", że "Niemcy nie przepuszczą, jeśli ludzie będą stali", i zaproponował im opuszczenie autobusu i oczekiwanie na następny, który miał się pojawić "lada chwila". Biorąc pod uwagę gęsto padający śnieg i fakt, że znajdowaliśmy się na drodze szybkiego ruchu, większość ze "stojących" wzięła tę informację za dowcip. Kierowca uciekł się więc do sprawdzonej metody - obrzucił opornych garścią wulgaryzmów. Pokornie wysiedli. Wszyscy - poza dwoma, którzy pechowo okazali się Hiszpanami. Panowie wyglądali na przerażonych, tłumaczyli, że muszą się dostać na berlińskie lotnisko. Jakaś starsza pani podjęła się tłumaczenia łamaną niemczyzną. Proszę spróbować to sobie wyobrazić. Najgorsza była całkowita obojętność współpasażerów. Ostatecznie wyjaśniłam panom Hiszpanom po angielsku, w czym rzecz. Nie wiem, czy udało im się dotrzeć na czas do Berlina. Ja spóźniłam się na pociąg. Zapytałam panią konduktorkę, jak długo będzie trwała "modernizacja" PKP w tym rejonie. Pani beztrosko oznajmiła, że do czasu ogłoszenia nowego rozkładu jazdy (8 grudnia) nie ma pewności, czy to połączenie kolejowe w ogóle się utrzyma.
Mieszkam w Niemczech, niedaleko granicy z Polską, i często słyszę od "tubylców", że boją się podróżować po Polsce. Że w międzynarodowym pociągu Berlin-Warszawa Express konduktorzy nie mówią po angielsku/niemiecku, a ludzie na korytarzach palą papierosy i wulgarnie się zachowują. Nie życzę nikomu podróży "komunikacją zastępczą" proponowaną przez PKP. Lepiej siedzieć w domu i czekać wiosny. Wtedy może powróci popularny niegdyś w Polsce sport autostopowy.