W latach 2014-2020 Polska będzie mogła zainwestować 82,5 mld euro z unijnej polityki spójności, w tym około 76,9 mld euro w ramach programów operacyjnych i 4,1 mld euro w projekty infrastrukturalne o znaczeniu europejskim. Firmy budowlane już czekają, by wejść na place budów. Warto się zastanowić, jak dobrze wydać przysługujące nam środki, by wykonawcy nie zeszli z placów z pustymi rękami i zadłużeniem, a zamawiający nie musieli zmagać się po zakończeniu inwestycji z roszczeniami firm wykonawczych i mogli ogłosić sukces w realizacji założonych planów.
Profesor Zofia Bolkowska w „Białej księdze infrastruktury” (BKI) przypomina, że najgłębsze z dotychczasowych kryzysów na rynku budowlanym miały miejsce w latach 2000-2003 oraz 2012-2013. „Budownictwo charakteryzuje się szybkim wzrostem, ale równocześnie jest narażone na wahania koniunkturalne i kryzysy częściej niż inne działy gospodarki, działa w warunkach niestabilnego rynku. Wykonywane prace znajdują się pod wpływem okresowych (nieprzewidywalnych) zmian klimatycznych. Cykle produkcyjne w budownictwie są długie, często kilkuletnie, w tym czasie zmieniają się warunki otoczenia, pojawiają się trudne do przewidzenia bariery. Niezależnie od tych powtarzających się z różną intensywnością wahań, w ostatnich latach występowały w budownictwie kryzysy, które były uzależnione od warunków makroekonomicznych (m.in. wielkość inwestycji, dostępność kredytów, dysponowanie środkami własnymi). Doświadczenia wskazują, że kryzysy w budownictwie były pogłębiane (lub osłabiane) czynnikami związanymi ze sposobem zarządzania, reagowaniem na sygnały o zmianie inwestycji i preferencjach inwestorów, polityką kredytową, efektywnością wykorzystania funduszy unijnych” – pisze w BKI profesor Bolkowska.
Profesor przywołuje rok 2000, w którym nastąpiło osłabienie koniunktury w gospodarce, co przyspieszyło nieunikniony kryzys w budownictwie. Okres ten wykorzystano na przeprowadzenie restrukturyzacji. Na rynku pozostały najlepsze firmy, co stworzyło sprzyjające warunki dla rozwoju budownictwa i zbiegło się z wejściem Polski w struktury Unii Europejskiej. Napływ środków pomocowych z UE w połączeniu z otwarciem granic oraz zwiększeniem współpracy z inwestorami zagranicznymi sprawiły, że budownictwo zaczęło się rozwijać. Na znaczący przełom w inwestycjach trzeba było zaczekać do lat 2007-2008, gdy udało się osiągać dwucyfrowy, nawet ponad 20-procentowy wzrost dzięki coraz szerszemu wykorzystaniu unijnych środków pomocowych.
Problemy utrudniające realizację kontraktów ujawniały się masowo w 2012 r., gdy nie dotrzymywano terminów oddawania inwestycji, ograniczano pieniądze przeznaczane na wypłaty podwykonawcom i następował wzrost liczby upadłości. „W pierwszej połowie 2012 r. zarysowała się groźba kryzysu w budownictwie, a w drugim półroczu nastąpił głęboki regres, który poprzedzała pogarszająca się sytuacja finansowa budownictwa. Regres ten utrzymywał się przez cały rok 2013” – pisze profesor.
Jan Styliński, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, mówi, że po kilku niezwykle ciężkich latach można mówić o pewnej stabilizacji w branży budowlanej. – Po rekordowym roku 2012, gdy liczba plajt firm budowlanych wzrosła o 100%, dynamika bankructw zaczęła powoli słabnąć. Według danych Euler Hermes w 2013 r. zbankrutowały 253 firmy, ale były to mniejsze przedsiębiorstwa, przeważnie działające na rynku lokalnym jako podwykonawcy – stwierdza prezes PZPB. Przyznaje, że firmy wyspecjalizowane w robotach wykończeniowych radzą sobie coraz lepiej, a dodatkowo sprzyja im rok wyborczy – wiele samorządów ma zamiar pochwalić się zakończonymi inwestycjami przed wyborami samorządowymi. Jednak inwestycje „przedwyborcze” można uznać za mało znaczące wobec wielomiliardowych przedsięwzięć planowanych w ramach nowej perspektywy unijnej.
Jak twierdzi Jan Styliński, najwięksi gracze na polskim rynku wykonawczym czekają jednocześnie z nadzieją i obawą na faktyczne ruszenie z inwestycjami w ramach nowej perspektywy UE. Nie da się ukryć, że perspektywa unijna na lata 2007-2013 zamiast przyczynić się do rozkwitu branży budownictwa infrastrukturalnego, doprowadziła do jej ruiny, a firmy wykonawcze zamiast zarobić na wartych miliardy złotych kontraktach realizowanych z myślą o mistrzostwach Euro 2012, znacząco traciły i niejednokrotnie notowały ujemne marże. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy był sposób wybierania przez zamawiających najkorzystniejszych ofert. Czyniono to biorąc pod uwagę jedynie najniższą cenę, zapominając o doświadczeniu, trwałości inwestycji i innych elementach istotnych z punktu widzenia późniejszej eksploatacji dróg czy linii kolejowych. Kryterium najniższej ceny było (i jest) stosowane przy zamawianiu usług projektowych, co przekładało się na słabej jakości projekty budowlane. Sprawiało to, że wykonawców często zaskakiwały koszty, których na etapie składania oferty nie byli w stanie przewidzieć i uwzględnić w wycenie.
To fragment artykułu. Całość do przeczytania w miesięczniku "Rynek Kolejowy" (12/2014), który dostępny jest w prenumeracie oraz w Empiku. Zapraszamy do lektury.