Na przeszkodzie rozwoju polsko-czeskich połączeń kolejowych stanął dekret z 1948 roku. Nie wiadomo, co będzie z przystankiem w centrum Głuchołaz. - To jakiś absurd! - denerwuje sie Edward Szupryczyński, burmistrz Głuchołaz.
- Dziesięć lat walczyliśmy o utworzenie przejścia kolejowego na granicy. Teraz kiedy granice zniknęły, zrobienie przystanku w śródmieściu przy ul. Powstańców Śląskich jest prawie niemożliwe przez komunistyczny dekret. Paranoja! - mówi.
Dekret podpisany przez Bolesława Bieruta i prezydenta ówczesnej Czechosłowacji mówi o tym, że czeskie koleje mogą korzystać z polskiego odcinka torów aż do stacji w Głuchołazach na zasadzie tranzytu. Wsiadać ani wysiadać do pociągu jednak nie wolno.
Wprawdzie dwa lata temu podpisano notę dyplomatyczną, dzięki której przejście kolejowe zostało otwarte, ale dotyczy ona tylko i wyłącznie dworca oddalonego od centrum o 2,5 km.
- Chcieliśmy uruchomić też maleńką stację w śródmieściu, żeby ludziom ułatwić podróż i ożywic ruch turystyczny. Bo zawsze to wygodniej wsiadać i wysiadać w centrum niż na peryferiach - tłumaczy Piotr Chrobak z głuchołaskiego wydziału planowania, rozwoju i pozyskiwania funduszy.
Komentarz
Sama nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Od dwóch miesięcy jesteśmy w Schengen, od kilku lat w Unii, a 19 lat temu zmienił się nam ustrój. No ale wygląda na to, że bierutowe dekrety pierestrojkom się nie dają. Diabli wiedzą kogo winić za bałagan - rząd, że nie zmienił konwencji, kolejarzy, że wcześniej nie zauważyli, czy samorządowców, że się nie domyślili. Bierut przewraca sie w grobie ze śmiechu, a my? My dusimy się w oparach absurdu.