Brudny dworzec, menele śpiący na ławkach, panie w okienkach, które wyglądają jak żywcem wyjęte z PRL-owskiego absurdu, kupujemy bilet i rozpoczynamy podróż - niekoniecznie przyjemną, ale na pewno ciekawą!
Pociągami jeżdżę rzadko i jest to w zasadzie ostateczność. Dlaczego? Powód jest jeden: żeby podróżować PKP, trzeba mieć albo nerwy ze stali, albo ogromne poczucie humoru. Nerwowy jestem bardzo, ale na brak poczucia humoru nie mogę narzekać, więc również ten artykuł nie będzie smutnym epitafium na nagrobku PKP.
Sieradz - miasto, w którym mieszka 45 tys. ludzi, centralna Polska, 60 km od Łodzi.
- Dzień dobry, chciałbym się dowiedzieć o pociąg do Ełku.
- Dzień dobry, no jest taki, ale będzie pan miał 3 przesiadki i podróż trwa ok. 13 godzin...
Tak rozpoczęła się moja podróż do Ełku
Tak, Ełku, tego w Polsce, na Mazurach! Pierwsza myśl: Jak można przez Polskę jechać 13 godzin pociągiem? Ano, widać jednak można. I to jest, moim zdaniem, jeden z największych absurdów PKP. Sieradz-Łódź-Kutno-Warszawa (moim zdaniem to wcale nie po drodze)-Białystok-Ełk. No i w końcu wysiadam na dworcu i myślę sobie: kurczę, czy ja w ogóle wyjechałem z Sieradza?
Dworzec brudny, zaniedbany, panowie na ławkach tacy sami, tylko akcent bardziej wschodni, pani w okienku tak samo uśmiechnięta i o takim samym spojrzeniu. Ale gdy już do mnie dotarło, że 500 km można przejechać w 13 godzin, uświadomiłem sobie, ile ciekawych, zabawnych i pouczających rzeczy mnie w ciągu tej podróży spotkało.
Że była noc, postanowiłem się przespać (pomimo ostrzeżeń wyklejonych w każdym wagonie, tak, tak, bezpieczeństwo w pociągu to priorytet!), w końcu do odważnych świat należy, poza tym byłem sam w przedziale, więc bez obaw rozsiadłem się wygodnie, lecz z błogiego stanu wyrwał mnie głos (niekoniecznie młody i powabny) pani konduktor. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że bilet kupiłem u tej samej pani 10 minut wcześniej, bo przy okienku na dworcu chyba pod wpływem szoku spowodowanego długością podróży po prostu zapomniałem...
Łódź, przedziały zaczynają się zapełniać
Dosiada się do mnie dziewczyna, pomyślałem sobie, że fajnie ujrzeć kogoś ładniejszego niż Pani, która wygląda jak chodząca antyreklama kobiecości i ma głos jak mój kolega po 3-dniowej imprezie. Jakie było moje zdziwienie, gdy moja towarzyszka podróży wyjęła podręczniki akademickie. I niby znowu pomyśleć można "co w tym dziwnego, że ktoś się uczy w pociągu?".
No niby nic, bo przecież nie wygląd powinien świadczyć o człowieku (blondynka, różowa bluzeczka, kozaczki na wysokim obcasie i tipsy w stylu Joli Rutowicz), ale po pierwszym pytaniu jednak stwierdziłem, że w tym przypadku stereotyp jest jak najbardziej realny i nawet mogę go dotknąć.
- Przepraszam Pana, czy mógłby mi pan pomóc?
- Słucham (nie wiedziałem co mnie czeka, więc się zgodziłem).
- Nie wie pan może, jak to jest z tą Ameryką?
- YYY (bo zgłupiałem trochę i szczerze mówiąc, nie zrozumiałem pytania)...
- No bo Ameryka jest północna i południowa. A moja ciocia mieszka w USA i też mówi, że w Ameryce. To gdzie ta trzecia Ameryka jest, co moja ciocia w niej mieszka?
I tutaj zwątpiłem w system edukacji w Polsce: skoro studiuje, to musiała zdać maturę... niestety! Śmiać się nie zacząłem, bo nie wypadało, ale z tropu zbiła mnie tak, że chyba wyszedłem na głupka, bo odpowiedziałem, że nie wiem. Wysiadła w Kutnie, może poszła po atlas geograficzny?
Kutno: moja pierwsza przesiadka
Dworzec jak dworzec (nikt nie spał na ławkach, bo akurat patrol sokistów chodził po peronach). Pół godziny do następnego pociągu, więc pomyślałem, że jakaś gazeta by się przydała dla uzupełnienia wiadomości (może coś o Ameryce napiszą?) Sklepik przy dworcu, więc pewnym krokiem wchodzę, a sprzedawca na mnie z krzykiem: niech pan trochę uważa, bo podłogę myłem właśnie! Chyba nie muszę mówić, że zakupów u tego przemiłego pana nie zrobiłem. No i niby to nie wina PKP ale że ów sklepik był na dworcu, to wszystko zrzucę na ich barki.
Pociąg przyjechał, o dziwo, punktualnie. Przedziały w połowie pełne, więc przysiadłem się do ojca z synem. Mały (około 10 lat) całą drogę do Białegostoku grał na Game Boyu, co po godzinie doprowadziło mnie do szewskiej pasji, ale pomyślałem, że też kiedyś miałem 10 lat, więc niech sobie gra. I wtedy ojciec wyjął z plecaka książki. Widziałem tylko kawałek okładki, na której widniał napis: Matematyka (nie wiem dlaczego od razu pomyślałem o Pani od Ameryki i o pechu, jaki mam tego dnia do "wybitnych naukowców").
Nauczony poprzednim doświadczeniem założyłem słuchawki i próbowałem zasnąć, lecz niestety... konduktor! Bilety sprawdził, ale nie wyszedł. Dlaczego nie wyszedł? Bo słysząc o problemach mojego kompana z przedziału, zaczął mu tłumaczyć różne zagadnienia matematyczne (bo przecież my Polacy to zawsze pomagamy innym), no i wszystko ok, poza tym, że wszystko kompletnie źle mu wytłumaczył i bidula oby tego na jakimś egzaminie nie powtórzył!
Studiów matematycznych nie trzeba kończyć, żeby wiedzieć jak, się sprowadza ułamki do wspólnego mianownika. W całej tej historii naprawdę nie wyśmiewam człowieka, który się uczył, bo na naukę nigdy nie jest za późno i trzeba go za to akurat podziwiać, lecz z cymbała, który chcąc pokazać, że jest lepszy, nawkładał mu do głowy głupot!
Nareszcie Białystok!
Do Ełku już blisko. Pociąg podstawiony, ale odjeżdża za 10 minut. Zająłem miejsce, nie minęło 30 sekund do przedziału wpada jakaś Pani (chyba z obsługi pociągu) i wykrzykuje na mnie, że zająłem miejsce dla matki z dzieckiem. Tak, takie nawet są w naszych krajowych pociągach, i szkoda, że PRZEDZIAŁ DLA MATKI Z DZIECKIEM nabazgrane było niechlujnie czarnym markerem na szybie przedziału. Ale oczywiście posłuchałem pani kierownik (strach mi po prostu nie pozwolił się odezwać, bo była duża szansa, że po prostu od tego wrzasku bym ogłuchł).
Zmieniłem przedział i pomyślałem: no, w końcu z kimś normalnie porozmawiam. W przedziale siedział chłopak w szaliku Jagi Białystok. Duży był, i wcale nie szalik, tylko ów kolega z przedziału. No to będę miał ciekawe dwie godziny pomyślałem. Minęło 20 minut, przez które starałem się nie prowokować słownie oraz ruchowo kolegi z przedziału. Nagle na korytarzu rozległ się głos kogoś z obsługi: "Hania, chodź tu szybko, bo jakaś świnia znowu narobiła obok muszli".
Po co o tym napisałem?
Żeby ostrzec wszystkich przed PKP? Żeby udowodnić, że PRL wciąż istnieje w pewnych dziedzinach życia? Nie! Żeby pokazać jak skostniałą i zacofaną instytucją są Polskie Koleje Państwowe. Bo pewnie, że fajnie było się pośmiać z blondynki czy konduktora matematyka, fajnie było poczuć adrenalinę siedząc z białostocką wersją Andrzeja Gołoty w przedziale, fajnie również było usłyszeć yntelygentną wypowiedź kolegi Pani Hani.
Ale czy o to chodziło? Szybko i wygodnie dojechać, zjeść coś w wagonie restauracyjnym, spotkać miłą, schludną obsługę i nie żałować, że nie wybrało się samochodu. Na tym powinno zależeć PKP, a nie na wyciąganiu pieniędzy od pasażerów, bo przecież jak nie ma samochodu, to i tak pojedzie pociągiem!
Tak więc zapraszamy wszystkich na wakacje do Polski - kraju, w którym dworce są brudne, pociągi jeżdżą wolno (95 procent), obsługa nie zawsze jest sympatyczna, a cały kraj można przejechać w jedyne 20 godzin. Ale można w ciągu jednej doby przeżyć przygodę, którą można będzie opowiadać znajomym do końca życia!