Naruszenie zasady wolnej lewej strony schodów ruchomych w londyńskim metrze to ciężka zbrodnia, choć w Berlinie zbrodnią jest przepychanie się między tymi, którzy stoją na schodach. W Paryżu pasażerowie się do siebie tulą i nikomu to nie przeszkadza, a w Atenach współpasażerowie o najlepszych manierach to… nastolatkowie. W każdej z metropolii Europy zasady dobrego wychowania nieco się od siebie różnią.
Europejski korespondent amerykańskiego serwisu CityLab Ferguss O’Sullivan opisał swoje doświadczenia w podróżowaniu metrem w pięciu stolicach starego kontynentu. Warszawy w tym zestawieniu zabrakło, ale O’Sullivan odwiedził kilkanaście europejskich miast w tym Kraków. I napatrzył się na to co w danym miejscu uchodzi, a co nie.
Londyn – bałagan w ramach zasad
Zostawienie przeczytanej gazety dla kolejnego pasażera to w londyńskim metrze codzienność, choć np. w Wiedniu takie zachowanie byłoby przyjęte jako faux pas. Zresztą bałaganienie w metrze jest ponoć wybitnie brytyjską cechą. Mimo piętnowania tego zwyczaju w „Tubie” uchodzi nawet jedzenie mocno pachnącego jedzenia. Dlaczego? Bo jak pisze O’Sullivan zamknięci w sobie Brytyjczycy bardzo rzadko decydują się na zwrócenie komukolwiek uwagi. Efekt tego jest taki, że pociąg dojeżdżający do stacji końcowej często wygląda jak śmietnik.
Jest jednak miejsce, gdzie niepodporządkowanie się zasadom łatwo wywoła agresję. To ruchome schody. Z prawej stoisz, z lewej idziesz. Kto zignoruje tę zasadę albo zostanie skrzyczany, albo zdeptany przez śpieszących się do pracy londyńczyków. Tam nikt nie ma czasu na tłumaczenia.
Berlin – ordung muss sein
Za to w stolicy Niemiec schody ruchome służą do… stania. Po obu stronach. I nie próbujcie się przeciskać między innymi, tłumacząc to pośpiechem, bo będzie to ciężki afront. Co więcej pasażerowie nie omieszkają wam tego powiedzieć.
Savoir–vivre metra w Berlinie jest na dobrą sprawę przeciwieństwem tego londyńskiego. Liczy się porządek, o który zresztą dbają sami podróżni. „Zwracano mi uwagę, że zostawiłem papierek, którego nawet nie dotknąłem” – pisze O’Sullivan. O ile w kwestii przestrzeni berlińczycy są zasadniczy, to w kwestii czasu panuje większa swoboda. To, że wam się śpieszy nie uprawnia was do czegokolwiek. Nawet nie próbujcie w ten sposób się tłumaczyć.
Paryż – kolanko do kolanka
W Berlinie nie spotkacie nikogo, kto będzie wskakiwał do wagonu, po sygnale zamknięcia drzwi. W stolicy Francji z kolei w dobrym tonie jest przytrzymywanie zamykających się drzwi, by wszyscy mieli okazję wsiąść. W dobrym tonie, choć wbrew przepisom i mocno piętnowane przez władze metra. Ale spróbujcie tego nie zrobić, gdy ktoś biegnie do pociągu.
Za to paryskie metro, wg O’Sullivana, oferuje największą bliskość, ze wszystkich których odwiedził. Nikogo nie dziwi, że z powodu tłoku pasażerowie się do siebie tulą, stojąc ściśnięci jak sardynki. Choć, co też istotne, unikają kontaktu wzrokowego.
To tylko fragment artykułu. Więcej na stronie Transport-publiczny.pl