Fot. PKBWK, kamera z pociągu FlirtNa sekundę przed zderzeniem...
60-letni pracownik PKP PLK, który przed nadjeżdżającym pociągiem IC nie zamknął rogatek na przejeździe w Piotrkowie Trybunalskim, usłyszał od prokuratury zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. Konsekwencją braku jego reakcji było zderzenie pociągu z autem, w którym zginął 35-letni mężczyzna. Ale sprawa nie jest taka prosta…
Do wypadku doszło 8 listopada na przejeździe kolejowym przy ul. Granicznej. Flirt należący do PKP Intercity jechał w tym miejscu z prędkością 118 km/h, kiedy uderzył w przejeżdżającego Nissana, doszczętnie go niszcząc. Kiedy do rozbitego pojazdu, stojącego ponad 600 metrów za miejscem zderzenia, dotarły służby ratunkowe, nie było już szans na uratowanie kierowcy. Krótko po wypadku technicy sprawdzili czy zapory były sprawne – okazało się, że tak.
Prokuratura zajmująca się sprawą nie chce informować o tym, jak zeznawał dróżnik, choć wiadomo, że tylko częściowo przyznał się do winy. Państwowa Komisja Badań Wypadków Kolejowych ustaliła natomiast, że 35-latek z Nissana zginął w wyniku szeregu nieszczęśliwych działań, które doprowadziły do tragedii.
Splot nieszczęśliwych okoliczności
Jak informuje tvn24, pierwszym czynnikiem pośrednim, który przyczynił się do wypadku, było to, że pociąg z Łodzi do Krakowa przyjechał spóźniony o dziewięć minut. Tym samym zmienione zostały standardowe godziny zamykania zapór na okolicznych przejazdach kolejowych. Później dyżurny zawiadomił pracowników posterunków kolejowych o odjeździe pociągu, lecz podał złą godzinę odjazdu. Dyżurni na dwóch kolejnych przejazdach (Bujny i Moryce) byli więc informowani o tym, że skład odjechał cztery minuty wcześniej niż faktycznie.
Kiedy pociąg minął pierwszy posterunek, znajdujący się dwa kilometry od miejsca tragedii, dwóch pracowników, którzy mieli dyżur razem po raz pierwszy od wielu miesięcy, nie poinformowało o tym kolegi z przejazdu przy ul. Granicznej. Dlaczego tego nie zrobili? Po wypadku tłumaczyli, że byli przekonani o tym, że sprawą zajął się "ten drugi", a kolejowy regulamin, jak podaje tvn24, nie precyzował, kto powinien to zrobić. Dodać do tego trzeba, że było mgliście, widzialność nie przekraczała 100 metrów. Maszynista nie miał czasu na reakcję.
Kiedy dróżnik powinien zamknąć zapory?
Komisja podkreśla, że część odpowiedzialności spada też na 35-latka, który wjechał na przejazd kolejowy przy bardzo słabej widoczności i przed przejechaniem przez niego nie upewnił się, że nic nie jedzie. Dróżnik z kolei miał wyjaśnić, że szlabany zamykał zwykle dopiero wtedy, kiedy o jadącym pociągu ostrzegali go koledzy z sąsiedniego posterunku. Robił tak ze względu na duży ruch samochodów. To, zdaniem komisji, jest naruszeniem regulaminu obowiązującego dróżnika. Ma on bowiem obowiązek zamknąć zapory co najmniej dwie minuty przed pociągiem, a czekanie na sygnał z sąsiedniego, odległego ledwie o dwa kilometry posterunku, nie daje na to szans. Dróżnik, chwilę po wypadku był przekonany o winie sąsiedniego posterunku. Można to było zauważyć analizując stenogramy z rozmów, nagrane chwilę po wypadku. – Kur...., Bujny mi pośpiecha nie podały! – miał krzyczeć do słuchawki.
Podanie adresu e-mail oraz wciśnięcie ‘OK’ jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na:
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa na podany adres e-mail newsletterów zawierających informacje branżowe, marketingowe oraz handlowe.
przesyłanie przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Pl. Bankowy 2, 00-095 Warszawa (dalej: TOR), na podany adres e-mail informacji handlowych pochodzących od innych niż TOR podmiotów.
Podanie adresu email oraz wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Podającemu przysługuje prawo do wglądu w swoje dane osobowe przetwarzane przez Zespół Doradców Gospodarczych TOR sp. z o. o. z siedzibą w Warszawie, adres: Sielecka 35, 00-738 Warszawa oraz ich poprawiania.